Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Moment, w którym zabrakło sił”
„Wyobraź sobie, że budzisz się rano i nic już nie jest takie samo. Przeszedłeś do innego wymiaru, jesteś jakby za szkłem, nie masz kontaktu z rzeczywistością. Czujesz się samotny wśród ludzi, opuszczony i niezrozumiany” – pisze Basia Pawluk w jednym z postów na Facebooku.
Kilka lat temu była odważną kobietą, z pozytywnym usposobieniem, potrafiła poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Skończyła geografię, w 2019 r. obroniła pracę magisterską. Wyjechała na stypendium językowe do Budapesztu. Nagle zmarł jej tata. A Basia zachorowała na depresję.
„To wszystko zbierało się latami. Jak byłam jeszcze dzieckiem, miałam silne lęki i stany depresyjne. Tata często chorował, a ja musiałam szybko dorosnąć. Mama wyjeżdżała do pracy, do Holandii. Śmierć taty to był moment, kiedy zabrakło mi sił. Nie wiedziałam, co mam robić, bo zawsze miałam z nim lepszą relację niż z mamą. Nie wiedziałam, co się robi, kiedy umiera bliska osoba. Całe szczęście zdążyłam jeszcze wrócić do kraju, aby się z nim pożegnać” – mówi Aletei.
Kliknij, aby przejść do galerii
Jej przypadła organizacja pogrzebu. „Po zakończonym pochówku rodzina mówiła mi, abym wracała do swoich zajęć. Abym pomyślała o sobie. Po powrocie do Budapesztu jedynie dwa miesiące chodziłam do szkoły, bo potem przyszła pandemia” – opowiada.
Zaczęły się ograniczenia, zajęcia odbywały się przez internet. Barbara została za granicą sama. Izolacja działała na nią destrukcyjnie. Kobieta chciała porozmawiać o tym, co się wydarzyło, o swoich emocjach, ale nie miała z kim.
„W Budapeszcie nawiedzał mnie koszmarny sen. Śniła mi się śmierć taty. Pojawiły się lęki. Byłam rozbita psychicznie i wyczerpana fizycznie” – tłumaczy Pawluk.
W końcu znalazła bratnią duszę. Okazało się, że przy tej samej ulicy mieszkają polskie siostry zakonne. Z jedną z nich Basia chodziła na spacery.
„Dużo rozmawiałyśmy. Opowiadałam jej o tym, co czuję, jakie mam obawy, z czym sobie nie radzę. W pewnym momencie powiedziała mi, że nie może mi już pomóc. Miała dość mojego gadania o tym, że życie nie ma sensu (tak mi się przynajmniej wydawało)” – podkreśla kobieta. Barbara stwierdziła, że musi iść do psychologa. Ta decyzja nie była dla niej łatwa. „Pomyślałam sobie, jak mam znaleźć pomoc, będąc w Budapeszcie” – wspomina.
Walka o siebie
Będąc na spacerze, wpisała na telefonie hasło „żałoba”. Na kanale YouTube znalazła audycję z terapeutką z Fundacji Nagle Sami. Po powrocie do domu napisała wiadomość z pytaniem, czy mogłaby się umówić na konsultację.
„Odpisali mi po kilku minutach, zapisali na najbliższy termin. Wybrałam panią Monikę, psychoterapeutkę. Towarzyszy mi do dzisiaj. Teraz wiem, że to był strzał w dziesiątkę” – mówi.
Choroba zweryfikowała grono znajomych i przyjaciół. Ogromne wsparcie Barbara uzyskała od brata i mamy. Bardzo się do siebie zbliżyli. Na terapii kobieta usłyszała, że ma prawo do różnych emocji, do przeżywania żałoby w swoim tempie. Jak przyznaje, to było dla niej niesamowite doświadczenie. Barbara cały czas bierze udział w terapii indywidualnej. Uczestniczyła też w rekolekcjach dla osób w żałobie w Licheniu.
Na drodze walki o siebie zdarzają się i kryzysy. Trafiła trzy razy do szpitala psychiatrycznego. Była zmęczona, nie mogła spać. Lekarze dobrali jej leki. Spotkała też wielu wartościowych ludzi, z którymi ma bardzo dobry kontakt.
Choroba wpłynęła na jej życie zawodowe. Po pobycie w szpitalu Basia straciła pracę. To był dla niej duży cios. Dzięki pomocy terapeutki udało się jej pokonać kryzys. Znalazła pracę, najpierw w sklepie, a potem w węgierskim konsulacie w Krakowie.
Rowerem ku marzeniom
Barbara jest inicjatorką kilku akcji na rzecz osób z depresją. Od dwóch lat współpracuje z Fundacją Nagle Sami. Jest pomysłodawczynią projektu „Kilometry wsparcia”. „Chodziło o takie „sprzedawanie” kilometrów, aby zebrać pieniądze na cele statutowe fundacji” – podkreśla.
W tamtym czasie było to dla niej bardzo ważne. Leżała przed telewizorem, nie miała sił, aby cokolwiek zrobić. „Pojechałam do Warszawy na wizytę lekarską. Źle się czułam. Postanowiłam wtedy, że zaoszczędzone pieniądze wydam na rower. Gdy zostało ok. 600 km do „wyprzedania”, ruszyłam w trasę na jednośladzie. Rower stał się dla mnie pasją, formą terapii” – mówi nam Barbara.
Barbara Pawluk podczas rowerowych wypraw. Zobacz galerię!
19 sierpnia 2022 roku, po 20 dniach i pokonaniu blisko 2 tys. km, Basia dotarła na Jasną Górę. Podczas wyprawy rowerowej ze Świnoujścia przez Suwałki do Częstochowy udało się jej zebrać kwotę 12 tys. zł.
Tym razem przygotowuje się do kolejnej wyprawy. W wyjeździe będzie jej towarzyszyła koleżanka, Gosia. Do pokonania będzie ponad 3,5 tys. km. Kobiety chcą dotrzeć rowerami do Santiago de Compostela i dalej na Przylądek Śmierci – Finisterre, uważany niegdyś za koniec świata.
„Cel drogi nie jest przypadkowy. Kiedy umiera nam bliska osoba, często i dla nas kończy się świat. W totalnej ciemności i samotności błądzimy po «wybrzeżu śmierci». Podobnie jak na Camino de Santiago, koniec staje się początkiem czegoś nowego, a w procesie żałoby z «wybrzeża śmierci» powoli wracamy do życia. Fundacja właśnie w tym towarzyszy” – opowiada.
„Bóg ma dla mnie plan”
„Jedziemy w intencji osób, które są w żałobie, pogrążone w ciemności, a także za wszystkie cierpiące z powodu depresji oraz zmagające się z problemami psychicznymi” – wyjaśnia Basia.
W czasie trwającej właśnie akcji charytatywnej zbierane są pieniądze na bezpłatny, ogólnopolski telefon wsparcia (800 108 108) Fundacji Nagle Sami. „Miało mnie nie być na tym świecie, a jestem. Więc muszę tego życia doświadczyć. Nie było mi łatwo przyjąć pomoc, bo musiałam się przyznać przed samą sobą, że jestem słaba. Czuję wdzięczność do ludzi, ale i Boga. Wierzę, że ma On dla mnie plan i misję do spełnienia” – dodaje.