Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Beata Dązbłaż: Trudno się nie zachwycić, patrząc na zdjęcie pana syna Julka, a jeszcze trudniej nie wzruszyć, patrząc na to, jak próbuje chodzić. A miał przecież nigdy nie dotknąć podłogi i to chyba była jedna z łagodniejszych diagnoz na początku jego życia… A skończył już sześć lat.
Mateusz Maranowski: Julek właściwie od początku swojego życia był skazany na to, żeby umrzeć… Powiedzieć, że statystyki, które nam przedstawiono w szpitalu, nie napawały optymizmem, to byłby duży eufemizm – one były tragiczne. To było pół procenta szansy na przeżycie… Dziś widać, jak Bóg zainterweniował i ile udało nam się wspólnie z Julkiem wypracować. Jak na swoje ograniczone możliwości, dziś świetnie funkcjonuje.
Na szali było pięć wyroków śmierci na Julka, a po drugiej stronie moc Nowenny Pompejańskiej… Dlaczego właśnie ta nowenna?
Wcześniej już ta nowenna zadziałała w moim życiu. Modliłem się o zdrowie osoby z mojej rodziny, chorej na nowotwór. Wydawało się wtedy, że dostała wyrok. Dziś żyje. Gdy człowiek nie ma żadnych narzędzi, dosłownie żadnych, to już pomijając religijność, musi znaleźć sposób, by psychicznie opanować emocje. W naszej sytuacji to było bardzo trudne.
Po ślubie długo czekaliśmy na dziecko, mijały kolejne miesiące. Jedne badania pokazały nawet, że nie będziemy mieć dzieci. W końcu jest ciąża i wielkie oczekiwanie na dziecko. To wielka radość! A potem nagle świat wypada z formy. Nie wyobrażam sobie czegoś bardziej upiornego, niż samo myślenie o scenariuszu, że moje dziecko może umrzeć.
To trwało długie miesiące. Nie ukrywam, że w tych pierwszych dniach, kiedy kilka razy słyszałem, żeby pożegnać się z dzieckiem, traciłem nadzieję, sprawdzałem, jak zorganizować pogrzeb dla dziecka…
Nowenna dawała nadzieję, choć w jej trakcie działo się wiele trudnych rzeczy. Nauczyłem się wtedy jednego – żeby działy się nie wiem jak straszne rzeczy, nie można się poddać. Choć nie raz wydawało mi się, że to jest modlitwa do ściany, do nikogo, że to mój wymysł, że zaprojektowałem sobie Matkę Bożą, która mi pomoże. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest zupełnie inna, że Bóg może zainterweniować. Dał o sobie znać. Nie mam co do tego żadnej wątpliwości.