Aleteia logoAleteia logoAleteia
niedziela 01/12/2024 |
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

Babcia: umarła, odeszła czy zasnęła? Ekspertka tłumaczy, jak rozmawiać z dziećmi o śmierci [rozmowa]

Dziewczynka wpatruje się w znicz, który postawiła na nagrobku

udra11 | Shutterstock

Magdalena Prokop-Duchnowska - 07.04.23

Warto zabrać dziecko na pogrzeb? W jaki sposób zdechła mucha może pomóc w oswojeniu najmłodszych ze śmiercią? Czy w żałobie jest miejsce również na złość i agresję? O wskakiwaniu do kałuż, podmienianiu chomików oraz życiu jak makaron rozmawiam z edukatorką i badaczką w zakresie tanatologii oraz Kaszubką i potrójną mamą – Aleksandrą Kurowską-Susdorf.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Magdalena Prokop-Duchnowska: „Mamo, czy ty też kiedyś umrzesz?” – to  pytanie – prędzej czy później – pada w każdej rodzinie. W takiej sytuacji korci nas, by pocieszać lub… kłamać. 

Aleksandra Kurowska-Susdorf: Nie wiesz co powiedzieć? Powiedz prawdę. Czyli w tym przypadku po prostu wytłumacz, że wszystko, co żyje musi kiedyś umrzeć. Ale też zwróć uwagę, co kryje się za takim pytaniem. Być może dziecko martwi się, że gdy któregoś z rodziców zabraknie, ono zostanie samo. Stąd bardzo ważne, by wzrastało i wychowywało się w poczuciu wspólnoty, a nie izolacji i samotności. Warto mieć wokół przyjaciół, rodzinę czy chociażby rodziców chrzestnych, po to, żeby nie skazywać nikogo na samotność. Już sama rozmowa na ten temat pomoże oswoić lęk. 

Babcia umiera, a my mówimy dziecku, że zasnęła albo odeszła. Takie „łagodzenie” trudnego przekazu to dobry kierunek w rozmowie z dziećmi?

Jak ktoś zasypia, to znaczy, że jeszcze się obudzi. Dziecko tak to rozumie i może potem czekać na powrót ukochanej osoby. O śmierci mówmy wprost, bez infantylizowania, używając funkcjonalnego języka. Ktoś, kto umarł nie żyje, czyli: nie chodzi, nie oddycha, nie je. Cenne są tu przykłady z otoczenia.

Czytaliśmy kiedyś z synem książkę o pękniętym balonie, z którego uleciało powietrze, pozostawiając na ziemi tylko pustą powłokę. Wytłumaczyłam mu, że podobnie dzieje się z duszą i ciałem po śmierci. Nie skomentował. Pamiętam moje zdziwienie, gdy kilka tygodni później niespodziewanie sam wrócił do rozmowy. „To jest właśnie taki flak – trup tego balona?” – spytał wskazując na kurczaka, leżącego za ladą w mięsnym. Okazało się, że ten temat wciąż w nim pracował! To pokazuje, jak ważna jest rozmowa. Ona daje dziecku punkty odniesienia, na podstawie których może tworzyć swój własny konstrukt.   

Nawet jeśli nam się wydaje, że nie słucha lub nie rozumie.

Z boku może to tak wyglądać, ale potem często okazuje się, że zasiane podczas rozmowy ziarnko w końcu kiełkuje, tyle że we własnym tempie i czasie.  

Dziecięce przeżywanie żałoby może bardzo różnić się od naszego – dorosłego, prawda? 

Żałoba, jako proces ma różne wymiary i jedna różni się od drugiej, tak jak różni się od siebie każdy z nas. Przeżywanie tego czasu ma wymiar bardzo osobisty, ponieważ dotyka rożnych sfer naszego życia. Żałoba dorosłego może (ale nie musi!) być linearna i przypominać „pływanie w oceanie smutku”. Z kolei najlepszą metaforą dziecięcego opłakiwania straty jest „wskakiwanie do kałuży”.

Co to znaczy? Że dziecko może świetnie się bawić, a za chwilę, w jednym momencie popaść w rozpacz. Przypomina sobie o stracie raz po raz, bo przykładowo – czuje zapach, który aktywuje jakieś wspomnienie. Samo rozumienie śmierci przychodzi mu stopniowo. Wraz z rozwojem poznawczym zyskuje nowe doświadczenia i inaczej postrzega stratę. Wymiar śmierci stopniowo pogłębia się i z czasem dotyka coraz to nowych sfer życia. Nie od razu jest więc w stanie pojąć, że ktoś zniknął z jego życia na zawsze. 

Wydaje się nam, że skoro dziecko nie płacze, to widocznie nie przeżywa – a przynajmniej nie tak mocno jak my.

Żałoba nie ogranicza się tylko do smutku – ona zawiera w sobie cały wachlarz emocji – od obojętności do złości i agresji włącznie. Reagować może nawet ciało, na przykład wysoką gorączką. Bardzo bliskie jest mi podejście pedagoga Lorisa Malaguzzi, który mówił, że dziecko ma sto języków. To znaczy, że wyraża siebie nie tylko przez słowa, ale i przez ruch, muzykę, zabawę czy sztukę. Czasem o czymś nie powie, ale to narysuje. Tymczasem my dorośli często akceptujemy tylko jeden język i oczekujemy, że dziecko będzie do nas mówiło i to najlepiej tylko zapytane. 

Po co rozmawiać z dziećmi o śmierci? Przecież to tylko dokłada im niepotrzebnego stresu…

Przeciwnie: prędzej to właśnie brak rozmowy może wywołać lęk. Dajmy na to, że ktoś umiera, a my przemilczamy temat i nie zabieramy dziecka na pogrzeb. Takie rzeczy wynikają często z próby ochrony go przed przykrymi emocjami. A dziecko może to odczytać jako odrzucenie i wykluczenie z grupy ludzi, którzy „wiedzą więcej”. Smutek, pustka, żal i inne nieprzepracowane uczucia, które pojawiły się po stracie bliskiej osoby czy zwierzęcia, zostają stłumione. Nie ma odpowiedniej przestrzeni, w której mogłyby wybrzmieć. Niestety, butelkowane latami emocje mogą eksplodować w najmniej oczekiwanym momencie. 

Wspomniała Pani o pękniętym balonie. Co jeszcze może być okazją do podjęcia z dzieckiem tematu umierania?  

Przede wszystkim, nie polecam czekać z taką rozmową do śmierci albo pogrzebu kogoś bliskiego. Taką edukację zaczynamy możliwie jak najwcześniej. A pretekstem może być praktycznie wszystko, co mijamy na naszej drodze, a znajduje się w cyklu obumierania: zeschły liść, zgniły owoc, zdechła mucha czy gąsienica… Warto wtedy zatrzymać się i zauważyć, że coś się tutaj wydarzyło.

Chodzi o bycie tu i teraz, i o uważność. Ale bez robienia z tego super długiego wykładu. Najlepiej poczekać aż dziecko samo zada jakieś pytanie. Pewien dziadek wracał z wnukiem z przedszkola i natknęli się na pogrzeb, więc opowiedział mu trochę o tym, co tam się wydarzyło. Po jakimś czasie chłopiec to właśnie jego – a nie rodziców – poprosił, by poszedł z nim na cmentarz. Dlatego, że to dziadek jako pierwszy poruszył z nim temat śmierci.  

Mam wrażenie, że naszym problemem jest robienie dzieciom przydługich wykładów. 

A okazuje się, że my mamy tylko zbudować ramę odniesienia i pozwolić dziecku samodzielnie ją wypełnić – najlepiej przez obserwacje i gromadzenie doświadczeń. 

Koniec przyjaźni, przegrana w zawodach, nieobecność na urodzinach ulubionego kolegi… Mniejsze i większe codzienne straty to chyba też dobry pretekst do rozmowy o umieraniu?

Zarówno strata jak i zmiana są nieodłączną częścią życia. Swoje codzienne żałoby przeżywają przecież też dorośli. Ktoś traci pracę, ktoś inny doświadcza zranienia albo słyszy druzgoczącą diagnozę. Często mamy problem z akceptacją trudnych informacji. I potem gdy dziecku umiera chomik, podmieniamy zwierzątko na nowe, z nadzieją, że dziecko się nie zorientuje. A przecież życie nie składa się tylko z radości i zadowolenia. Warto pokazywać dzieciom, że łzy i smutek też są jednym z  elementów codzienności. 

Z takiego założenia nie wychodzą raczej rodzice, którzy idąc na pogrzeb, zostawiają dziecko u babci lub w przedszkolu. 

Bierzemy dzieci na chrzty i śluby, więc dlaczego mielibyśmy nie włączać ich w ostatnie pożegnanie? To jest jeden z elementów budowania wspólnoty. Zdaje sobie sprawę, że jako rodzice martwimy się, że dołożymy dziecku smutku i stresu. Ale w tym przypadku, rzeczywistość naprawdę potrafi zaskoczyć. Ostatnio, na pogrzebie mojej cioci, gdy już spuszczano trumnę do grobu, jej 2-letni wnuk zaczął nagle śpiewać: „sto lat!”. Dotarło do mnie, że dla niego to była po prostu kolejna okazja do wspólnej celebracji życia. Byli przecież goście, rodzina, muzyka, czyli wszystko to, co w jego doświadczeniu kojarzy się ze świętowaniem. 

Są sytuacje, w których rzeczywiście lepiej zrezygnować z udziału dziecka w pogrzebie?

Zawsze warto wziąć pod uwagę swój własny dobrostan. „Jak ja się z tym czuję i czy dam radę dźwignąć ten ból?”. Bo jeśli nie, to wiadomo, że nie będę mieć też zasobów, żeby wesprzeć w trudnych emocjach dziecko. Ale z tym też bywa różnie. Zdarza się, że to właśnie obecność i uścisk dłoni syna czy córki okazuje się być największym wsparciem dla rodzica. Z moich badań wynika, że dorośli ludzie znacznie częściej żałują tego, że nie zostali zabrani przez rodziców na pogrzeb, niż tego, że w nim uczestniczyli. 

W praktykowanych dawniej na kaszubskich wsiach tzw. Pustych Nocach brały udział również dzieci. Polegało to na tym, że znajomi i sąsiedzi gromadzili się w domu zmarłego i wspólnie śpiewali nabożne pieśni, modlili się, jedli, pili i pielęgnowali ciało nieboszczyka. Wychodzono z założenia, że zmarłemu należy się pożegnanie. Dzieci zachęcano, by dotknęły ręki czy choćby buta nieboszczyka. To pomagało urealnić śmierć.

Najmłodsi mieli też tam swoje zajęcia: na przynosiły wodę ze studni, by zachować odpowiednią temperaturę w domu. Prowadząc badania, pytałam tych, dziś już około 90-letnich ludzi, jak wspominają tamte rytuały. Opowiadali, że czuli dumę i zaangażowanie, że mieli poczucie wspólnoty. Wiele z tych osób nie pamiętało nawet nieboszczyka. Co wspominali najczęściej? Śpiew, gwar oraz zapach kawy i ciasta, czyli po prostu bycie razem.

Myśli pani, że dawniej dzieci były bardziej oswojenie ze śmiercią?

Tego nie wiem. Wiadomo jednak, że szczególnie kultury agrarne angażowały kiedyś dzieci w codzienną pracę na roli. W gospodarstwie najmłodsi widzieli na co dzień zarówno narodziny jak i śmierć zwierząt. Uczestniczyły w tym. Śmierć była naturalną częścią życia. Dzisiejszy świat jest mocno teoretyczny, a tamten był bardziej namacalny, łatwiej było go dotknąć i doświadczyć. Wszystko wydawało się prostsze, mniej skomplikowane. Jak wydarzyła się śmierć, czyli coś smutnego, to naturalne było, że ludzie płakali czy nawet rozpaczali. 

Dziś już coraz rzadziej, ale część ludzi nadal umiera w domach. Warto w pielęgnację osoby na ostatnim etapie życia włączyć dzieci? 

Towarzyszenie bliskim na ostatniej prostej też może być piękną lekcją. Pokazujemy, w ten sposób, że czasem, gdy zgaśnie już ostatnia nadzieja, jedyne co możemy zrobić, to być i wytrzymać własną bezradność. To dobitnie dowodzi temu, że nie na wszystko mamy wpływ. Sama mam 94-letnią babcię, która już tylko leży, praktycznie bez kontaktu. Nigdy nie zmuszam, ale niezmiennie zachęcam dzieciaki do odwiedzin prababci. W święta prosiłam, by syn zagrał jej kolędy na akordeonie. Twierdził, że to bez sensu, bo ona i tak nie usłyszy. Tłumaczyłam, że chociaż tego nie widać, wierzę, że dla niej nasza obecność ma znaczenie. 

Jakie książki czy filmy mogą być wartościowym pretekstem do zagajenia rozmowy o umieraniu? 

My co roku w listopadzie oglądamy „Coco”. Z książek polecam: „Dokąd idziemy, kiedy znikamy?” i „Dzieci filozofują. Życie co to takiego?”. Mocniejsze tytuły, przy których i mnie zdarza się uronić łzę, to: „Czy tata płacze?” (o chorobie onkologicznej i śmierci ojca) i „Czary mamy” (dla dzieci, którym zmarła mama). Z kolei wysoko oceniane na rynku wydawniczym pozycje: „Jestem życie”, „Wróć mój wilku, wróć” i „Gęś, śmierć i tulipan” mogą pomóc oswajać się z tematem straty. 

Pani też napisała książkę o śmierci, tyle że z perspektywy życia, w dodatku porównanego do… makaronu.

„Życie jak makaron” jest w języku kaszubskim, ale objaśnienia dla rodziców i wychowawców są już po polsku. Próbuję w niej zachęcić, by spojrzeć na życie jak na makaron, który ma swój początek i koniec. Zauważam, że pomiędzy tymi graniczącymi punktami toczy się smakowita przygoda. Książka jest o tym, że życie każdego z nas jest inne: może być długie lub krótkie, może być radosne a czasami smutne.

Jedno jest pewne – każde jest inne i wyjątkowe. Między początkiem a końcem obfituje w uczucia, emocje i różne doświadczenia. Podobnie jak makaron, przybiera różny kształt, lecz z całą pewnością jest niepowtarzalne. Bajka pokazuje w duchu uważności, że warto cieszyć się różnorodnością życia, jego smakiem i niepowtarzalnością, jednocześnie akceptując to, że na pewno, tak jak nawet najpyszniejsze danie z makaronu, kiedyś się skończy. 

Tags:
dzieciśmierć
Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail