Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ks. Bogusław Kowalski przez wiele lat przyjaźnił się z ks. Piotrem Pawlukiewiczem. W wywiadzie, który możesz przeczytać niżej wspomina, jak zaczęła się ta przyjaźń, odkodowuje powiedzonka ks. Pawlukiewicza i przytacza kilka związanych z nim zabawnych anegdotek.
Katarzyna Szkarpetowska: Swego najlepszego przyjaciela, ks. Piotra Pawlukiewicza, poznał Ksiądz 41 lat temu w seminarium warszawskim.
Ks. Bogusław Kowalski: Tak. Piotrek wstąpił do seminarium dwa lata przede mną, miał 19 lat. W seminarium panuje taka tradycja, że w pokoju zamieszkiwanym przez alumnów przełożeni wyznaczają superiora, którym jest kleryk będący w seminarium najdłużej. W moim pokoju superiorem był chłopak z piątego roku, który pochodził z tej samej parafii co Piotrek, w związku z czym Piter często do nas zaglądał. Przy okazji zagadywał też do mnie, ale ja na początku czułem się trochę onieśmielony, nie miałem w planach, żeby się z nim kumplować. Raz, że był starszy, a ja, będąc prosto po wojsku, miałem respekt wobec starszych. Dwa – ta jego postawa… Chłop jak dąb, prawie dwa metry wzrostu. Trzy – mamy kompletnie różne osobowości.
Ks. Kowalski o przyjaźni z ks. Pawlukiewiczem
Czyli inicjatywa, żeby się zakolegować, wyszła od ks. Piotra.
Tak. On dopiero później, po latach, przyznał mi się, co sprawiło, że chciał się ze mną kumplować. Powiedział: „Wiesz, Kowal, gdy przyszedłeś do seminarium, ja już byłem w nim dwa lata i powiem szczerze, że w zasadzie nie miałem z kim pogadać o domu rodzinnym. Wielu chłopaków wstydziło się wracać do korzeni, temat domu najczęściej szedł w odstawkę. A ty mówiłeś o swoim domu bez oporów – o rodzicach, o braciach, dziadkach, wujkach. Mówiłeś, że mama drapie ojca po plecach, a będąc w ogrodzie seminaryjnym, z którego widziałeś blok, w którym spędziłeś dzieciństwo i młodość, zastanawiałeś się, co teraz mogą robić twoi bliscy. To było takie normalne”. Piotrek, gdy poznał moich rodziców, polubił ich od pierwszego spotkania, oni jego zresztą też.
Ksiądz Piotr chyba nie był osobą, która szybko otwiera się przed innymi.
Piotrek potrzebował czasu, żeby nawiązać z kimś głębszą relację. Uważnie obserwował ludzi i otwierał się przed tymi, o których wiedział, że może czuć się przy nich swobodnie.
„Kody” ks. Piotra Pawlukiewicza
Lubił Ksiądz spędzać czas z ks. Piotrem?
Tak. To był prawdziwy przyjaciel. Praktycznie nie było dnia, żebyśmy do siebie nie zadzwonili.
– Cześć, Piotrek, co u ciebie, jak tam studenci?
– Człowieku, bajeczka!
Piotrek miał takie swoje powiedzenia, słowa-kody, którymi szyfrował rzeczywistość, np. „Powiało miejscowością X”, „Tarnów 2012”, „Y – 7 rano”.
Odkoduje Ksiądz?
Kiedyś proboszcz parafii w miejscowości X (pozwoli pani, że nazwy miejscowości nie wymienię) zaprosił go na odpust. Piotrek przygotował płomienne kazanie, na wzór tych, które głosił w kościele św. Anny, i pojechał. Gdy wyszedł do ołtarza i zaczął mówić, zorientował się, że kompletnie mija się z ludźmi, którzy przed nim stoją. Widział to po ich twarzach, był świetnym obserwatorem. „Dociągnąłem jakoś do końca, zjadłem obiad i wróciłem” – opowiadał później.
Podobne doświadczenie miał w jednej z parafii w warszawskiej dzielnicy Y. Kolega zaprosił go, żeby odprawił w jego parafii poranną mszę świętą. Piter się zgodził. I ta sama reakcja co w miejscowości X. W trakcie zmienił kazanie.
A „Tarnów 2012” to wspomnienie konferencji, które głosił dla młodych; tam z kolei spotkał się z ogromnym entuzjazmem. Kiedyś do niego zadzwoniłem, pytam o wrażenia z pobytu w jakimś miejscu, a Piter mówi: „Wiesz, na początku pachniało mi miejscowością X, ale potem tak się rozbujali, że mówię: jednak Tarnów 2012”.
Grupa Studencka
Ksiądz przez pewien czas posługiwał z ks. Piotrem w parafii pw. św. Wincentego á Paulo w Otwocku.
Tak, Piotrek był wtedy wikariuszem w tej parafii (w Otwocku posługiwał przez dwa lata), a ja trafiłem tam na praktykę diakońską. To znaczy trafiłem… Piter wstawił się za mną, żebym mógł tę praktykę tam odbyć. Piotrek założył przy parafii słynną, istniejącą do dziś Grupę Studencką, która była jego oczkiem w głowie. Wyjeżdżał z nimi, muzykował. Zależało mu, żeby po jego śmierci sprzęty muzyczne, które znajdowały się w mieszkaniu na Przyrynku, trafiły do osób z tej wspólnoty. Byłem nawet wykonawcą tej części jego testamentu i w imieniu Piotrka przekazałem im te sprzęty.
„Ksiądz w ogóle nie stosuje się do zasad retoryki”
Otwock, Warszawa… Wiele było miejsc bliskich sercu ks. Pawlukiewicza. Miał też sentyment do Krakowa, studiował tam retorykę.
Z tą retoryką wiąże się zabawna historia. Otóż któregoś razu do Piotrka zadzwonił proboszcz Bazyliki Mariackiej z prośbą, by poprowadził tygodniowe rekolekcje.
– Księże, tylko jedna nauka dziennie, o godzinie dwudziestej, do studentów. Bardzo proszę – przekonywał.
– Chętnie, ale wykładam homiletykę w seminarium duchownym w Warszawie. Nie mogę, ot tak, wyjechać z Warszawy na cały tydzień. Mam zobowiązania wobec kard. Kazimierza Nycza, który mi zaufał i te zajęcia powierzył. Proszę wybaczyć, ale jestem zmuszony odmówić – odparł.
Za dwie godziny dzwoni kard. Nycz.
– Piotrze, weź, proszę, te rekolekcje w Krakowie – mówi.
Piter bardzo się ucieszył. Opowiadał później, że to był wspaniały czas. Przeżył szok, gdy zobaczył, że na wieży mariackiej powiewa baner z napisem „Ks. Piotr Pawlukiewicz w Bazylice Mariackiej. Przyjdź”.
Mówił: „Kowal, wiesz, jak ja ten Kraków kocham. Jak wiele razy byłem na koncercie Grechuty. Nigdy nie widziałem na wieży Bazyliki Mariackiej baneru «Marek Grechuta. Koncert», a tu baner z moim nazwiskiem”.
Swoją drogą, Piotrek uwielbiał twórczość Grechuty, ciągle mi o nim opowiadał. Kiedyś nawet pojechaliśmy na grób artysty. Ja co prawda znałem utwór Grechuty Nie dokazuj, miła, nie dokazuj i ze dwa inne, ale to by było na tyle. A Piotrek był jego wielkim fanem.
Wracając do rekolekcji… Piotrek, zgodnie z ustaleniami, głosił nauki w Bazylice Mariackiej przez cały tydzień. Ostatniego dnia rekolekcji podszedł do niego mężczyzna – ksiądz, ale ubrany po cywilnemu.
– Szczęść Boże, księże Piotrze! Czy ksiądz mnie poznaje? – zapytał.
Piotr na to: – Ależ oczywiście, ksiądz profesor od retoryki! Jak mógłbym zapomnieć?
– Księże – zwrócił się do Piotrka – byłem na każdej z księdza nauk. Ksiądz w ogóle nie stosuje się do zasad retoryki, natomiast ksiądz ma pełen kościół ludzi, a ja nie.
„Pawluk, uspokój się natychmiast!”
Ksiądz był mistrzem, jeśli chodzi o żarty sytuacyjne.
W jeden z nich zamieszany był nawet bp Marek Solarczyk. A było to tak. Przede mną proboszczem w katedrze warszawsko-praskiej był Marek Solarczyk, który pełnił tę posługę przez dwa i pół roku. Gdy został mianowany biskupem, abp Henryk Hoser chciał, żebym został proboszczem w katedrze. Broniłem się, ale w końcu uległem.
I Marek Solarczyk, który od tygodnia był już biskupem, mówi: „Boguś, to ja cię wprowadzę, o godz. 12.30 odprawimy wspólnie mszę”.
„Wspaniale!” – pomyślałem.
Jest niedziela, dochodzi godz. 12.30. Katedra wypełniona po brzegi ludźmi. Nawet moi parafianie z Otwocka przyjechali, żeby przywitać mnie w nowym miejscu, bo ja przed objęciem posługi w katedrze byłem proboszczem w parafii w Otwocku – tej, w której przed laty Piotrek był wikariuszem.
Stoimy już w ornatach, wszystko ustalone, trzy minuty do mszy, a Piter nachyla się nade mną i mówi, ale tak, żeby biskup Marek słyszał: „Kowal, stawiam ci najlepszy koniak, jeśli zaczniesz kazanie w ten sposób: „«Kierując się dobrem Kościoła i patrząc na nieudolność mojego poprzednika, podejmuję się tego niełatwego zadania…»”.
Biskup Marek go wtedy pastorałem w klatę i mówi: „Pawluk, uspokój się natychmiast!” (śmiech)
Zdarzyło się Księdzu pokłócić, a przynajmniej posprzeczać z ks. Piotrem?
Tak, kiedyś na przykład byliśmy w Chorwacji – Piter, ja i taki nasz znajomy, ks. Mariusz. Mieliśmy pójść na plażę. Ja wtedy trochę długo siedziałem w łazience i Piotrek zaczął to komentować: „No tak, Kowalszczak musi sobie grzyweczkę ułożyć”. Po chwili słyszę: „Kowalszczak, długo jeszcze będziesz okupował tę łazienkę?”. Z kolei przed wyjściem nie mogłem znaleźć dokumentów. Piter dalej komentował, nie dawał za wygraną. Taka szydera. I ja wtedy wybuchnąłem. Emocje jednak dość szybko opadły.
*Fragment książki Katarzyny Szkarpetowskiej „Ks. Piotr Pawlukiewicz. Bądźcie dobrej myśli”, wyd. SUMUS; tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl