Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zygmunt Boczkowski ps. „Kruk” był strzelcem w batalionie „Karpaty”, I kompanii, Grupie „Kampinos”. W Powstaniu Warszawskim walczył na Mokotowie, Służewcu i w Kampinosie. W rozmowie z Martą Brzezińską-Waleszczyk dzieli się swoimi wspomnieniami.
Ciekawsze niż samo Powstanie Warszawskie były przygotowania do niego. W Kampinosie gromadziliśmy broń m.in. ze zrzutów. A i z września ’39 zostało trochę masek gazowych, granatów. Chłopi je zbierali, zabezpieczali i trzymali po kątach. Do wsi Wiersze i Krogulec zwoziliśmy broń chłopskimi furmankami. Z Kampinosu były regularne przerzuty do Warszawy.
Krótko przed wybuchem Powstania wpadłem. Niemcy zrobili łapankę. Z czterema kolegami trafiłem na Dworzec Zachodni, stamtąd za Warkę. Nawet dobrze nas traktowali. Dali jedzenie, bo mieliśmy robić okopy. Uciekliśmy. Na pieszo wróciliśmy do Grójca, stamtąd do Warszawy. Godzina W zastała mnie na przystanku przy Puławskiej.
Powstanie Warszawskie. Godzina W
Kiedy zobaczyłem Gryniewicza, dla którego woziliśmy prasę, w jesiennym płaszczu, widziałem, że TO już. Upał był niesamowity, pot lał się z każdego. Co, zimno panu? – zapytałem. Pod płaszczem miał stena. Wiedziałem, że będzie Powstanie. Ale nie wiedziałem, kiedy się zacznie. Kilka dni wcześniej Rosjanie zrzucali ulotki, byśmy zaczynali, oni trzeciego dnia wejdą do miasta. Przyleciał jeszcze ich delegat, by ustalić warunki (Później się dowiedziałem, że były nie zaakceptowania, nasi żołnierze mieli trafić do więzień).
Czekaliśmy na Powstanie Warszawskie od dawna! Ryzyko? Kto tam o tym myślał. Liczyliśmy się z tym, że ktoś zginie. Wcześniej też prowadziliśmy walki. Chłopacy ginęli. Poza tym liczyliśmy na pomoc Rosjan. Przecież zapewniali, że trzeciego dnia wejdą do miasta.
Ten Gryniewicz zapytał, gdzie jadę. Na Chmielną! Tam miałem się zatrzymać. Nie pojedziesz, bo zaraz Powstanie – powiedział. I zapytał, czy biorę udział. Pewnie, że tak! Ale broni nie mieliśmy. Nie martwcie się, dostaniecie broń – zapewnił. Spisał nasze legitymacje. Dziewczyna w wielkiej, gumowanej pelerynie, pod którą miała błyskawicę, zaprowadziła nas do por. Wirskiego, dowódcy batalionu Karpaty. Dała nam granaty. Mieliśmy atakować Wyścigi od strony zachodniej, gdzie Niemcy trzymali konie.
Pierwsi ranni
Zaczęła się strzelanina. Niemcy schowali się za bramą, którą wyprowadzano konie. Mieli karabiny maszynowe. Walili w nas cały czas. Kolega dostał serię w brzuch. Wszystko się z niego wylało. Jak ci pomóc? – zapytałem. Nie pomożesz mi. Miał karabin z pięcioma nabojami, dał mi go. Strasznie cierpiał. Nie było ratunku dla niego. Oddałem porucznikowi granaty. Zapytał, czy umiem strzelać. Pewnie! Nauczyłem się w Puszczy Kampinoskiej na podchorążówce.
W murze chłopcy zamontowali wcześniej ładunki. Po wybuchu Niemcy uciekali podziemnym przejściem. Strzelaliśmy. Kilku zginęło. W budynkach gospodarczych utrzymaliśmy się do zmroku. Skończyły mi się naboje. Zresztą, nie tylko mi. Porucznik zdecydował, że się wycofujemy. Niemcy ruszyli za nami z karabinem maszynowym, granatnikami. Dużo chłopców zginęło. Oberwałem w szyję i brzuch. Na szczęście odłamek utkwił w grubym pasie wojskowym. Bolało. Szukaliśmy miejsca, gdzie ktoś nas opatrzy. Nic wokół nie było, same pola.
„Dała nam kawy”
Chciałem wracać do Kampinosu. Ale było strasznie daleko! Tam było trzy tysiące dobrze uzbrojonych partyzantów. Dowodził por. „Dolina”. Przyszedł z oddziałem z Kresów. A że atakował gdzie chciał, a nie gdzie kierowali przełożeni, to Grupą „Kampinos” pokierował mjr „Okoń”.
2 sierpnia dotarłem z paroma chłopakami do Dąbrówki. Źle się czułem. Trafiliśmy na Niemca z automatem. Nie mieliśmy broni. Zapytałem, w czym rzecz (śmiech). Okazało się, że to Austriak. Chłopaki opuścili ręce, on broń. Próbowaliśmy rozmawiać, ale nie rozumiał. Poszedł po tłumacza. Czmychnęliśmy. Znaleźliśmy dom, gdzie jakaś dziewczyna przemyła mi rany i opatrzyła. Przyniosła koszulę ojca. Ze stójką, żeby nie było widać bandaża. Dała kawy, po kawałku chleba.
Wreszcie w Kampinosie
Jeden z chłopaków miał niedaleko ciotkę. Poszliśmy na pewniaka. A tam znowu Niemcy. Prosto w niemieckie łapy idziecie! – ostrzegła nas jakaś kobieta. Zajęła się nami. Nad ranem ruszyliśmy na Pruszków. A żeby trafić do Kampinosu, trzeba było iść do Błonia. Potem do Leszna. Daleko, ale próbujemy!
W Błoniu padłem. Nie miałem siły iść dalej. Chłopaki nie chcieli mnie zostawiać. W cukierni kobieta dała nam kruchych ciastek i lemoniady. Wypytywała, co mi jest. Powiedzieliśmy, że wyszliśmy z Powstania w Warszawie. Pytała, kiedy powstańcy będą w Błoniu. Odpowiedzieliśmy, że niedługo (śmiech). Ucieszyła się, nie wzięła pieniędzy. Poradziła ominąć Leszno, bo tam Ukraińcy. W końcu trafiliśmy do Puszczy Kampinoskiej. Po drodze spaliśmy między snopkami, jedliśmy co rosło na polu. Próbowaliśmy doić krowy. Nikt nie umiał, to nie napiliśmy się mleka.
Prowadź Chryste na bój
Na stanowisku obserwacyjnym zatrzymali nas. Bez broni nie chcieli wpuścić. Przekonaliśmy ich, że z Powstania jesteśmy, mamy rannych. Doszliśmy do Krogulca. Wiedziałem, że stąd już blisko do Wierszy, a tam punkt sanitarny. Nie było lekarza. Przemyli mi rany, znieczulili kogutkami. To były proszki na ból głowy, a na opakowaniu był narysowany kogutek. Posypali tym ranę. Zaprowadzili do stodoły. Następnego dnia przyszedł lekarz, pozaszywał rany. Kazał wrócić za 9 dni na zdjęcie szwów. Leżałem w stodole. Dobrze tam miałem (śmiech), dostałem jedzenie.
Mjr „Okoń” organizował ekipę do ataku na Dworzec Gdański. Chciałem iść.Powiedziałjednak, że rannych nie bierze. Księża odprawili mszę. Jezus, Maryja, królewski ród, prowadź nas Chryste na bój – śpiewały dziesiątki dobrze uzbrojonych chłopców. Po błogosławieństwie ruszyli na Żoliborz. Potem nie żałowałem, że „Okoń” mnie nie wziął. Połowa chłopaków zginęła przy ataku na Dworzec Gdański. Ocaleńcy wracali pokiereszowani do Kampinosu.
„Dostaliśmy po czubkach butów”
W Wierszach zaczęliśmy na nowo zwozić broń. Do Kampinosu wciąż przychodzili chłopcy. Ale z pustymi rękoma. „Okoń” nas wezwał, dał przepustkę na wyjście z lasu i wprowadzenie oddziału ze Skierniewic. Miał taki czerwony ołówek, wszystkie przepustki nim podpisywał.
Wcześniej przyleciał dwukadłubowy samolot wywiadowczy, tzw. rama. Jeden z tych od „Doliny” strzelił do pilota. Zaraz wszyscy strzelali, seriami. Za samolotem ciągnęła się smuga czarnego dymu. Patrzyliśmy, gdzie spadnie. Jednak odleciał. Za godzinę, dwie ruszyliśmy po tych ze Skierniewic. Patrzymy, a tu kolejne „ramy”, chyba sześć. Schowaliśmy się w pobliskim lasku. Ale oni już byli nad nami. Wszystko zaczęło się palić. Chociaż byliśmy na czarno ubrani, zauważył nas jeden z pilotów. Trzy razy się przymierzał. Nie trafił nas. Dostaliśmy tylko po czubkach butów (śmiech).
Koniec Powstania Warszawskiego
Poszliśmy do Chodakowa. Tam byliśmy już do końca Powstania. Wiadomo było, że upadnie. Powstańcom nie udało się zdobyć żadnych strategicznych punktów. Kończyła się broń. Nad Warszawą była łuna ognia, druga nad Puszczą Kampinoską. Wszystko płonęło.
Co czułem, jak upadło Powstanie Warszawskie? Nic! To nie mogło się udać. Nie mieliśmy broni ciężkiej, tylko strzelecką. Broń od aliantów starczyłaby, ale na te trzy dni, po których mieli wejść Rosjanie. Tyle, że wchodzić wcale nie zamierzali. Zależało im, by Niemcy zrównali miasto z ziemią. Ale ta walka miała sens. Warszawa przez parę dni była w rękach Powstańców. Przez ten czas poczuliśmy smak szczęścia.
Tata domyślał się, że jestem w AK
Ojciec był w AK. Choć mu się nie przyznałem, że ja też, to domyślał się (śmiech). Rodzice nie wiedzieli, że idę do Powstania. Wiedzieli, że jestem w Warszawie. Przywoziłem prasę. Dla nich to nie był problem. Nie tylko ja, wszyscy w moim wieku walczyli z Niemcami. Problem był później, jak po Powstaniu weszli Rosjanie.
Podczas Powstania nie miałem żadnego kontaktu z rodziną. Każdy był gdzie indziej. Miałem bliskich na Chmielnej. Mój kuzyn zginął na Powiślu. Rodziców nie było Warszawie, tylko w Chodakowie, gdzie wcześniej mieszkaliśmy.
Nie lubię wspominać Powstania
Nie lubię wspominać Powstania. Można o nim porozmawiać tak ogólnie. Ale szczegóły? Lepiej nie… Przecież to było straszne! Jak się widziało, jak dziewczynie pięknej, młodej urwało nogę, to co tu wspominać…
A czy mam jakieś dobre wspomnienie? Jak się dostaliśmy do tego domu na Wyścigach, to czterech chłopaków miało karabiny. Nie umieli strzelać. Byli starsi ode mnie i ja ich uczyłem (śmiech). Ustrzeliłem Niemca, oni nie. Celowali na oko. Dopiero ja im wytłumaczyłem, co to muszka i celownik (śmiech).
Zawsze bliskie są mi uroczystości rocznicowe. Często biorę w nich udział, dostaję zaproszenia. Mam w domu całe pudło listów, kartek od dzieciaków, młodzieży. Wysyłają na adres Muzeum PW. Odpisuję, ale nie na wszystkie nadążam. Chciałbym, żeby młodzież wychowywano tak, jak nas przed wojną. Uczono samodzielności, stawiono na rozwój. Najważniejsze były szkoła, harcerstwo i Kościół.