Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W najbardziej zsekularyzowanych regionach Ameryki Łacińskiej, np. w Urugwaju, wierni odchodzący z Kościoła katolickiego zasilają najczęściej szeregi “wierzących bezwyznaniowych” bądź agnostyków. W większości tradycyjnie katolickich krajów kontynentu spadek liczby katolików przekłada się jednak na wzrost liczby zielonoświątkowców.
Jakie powody stoją za tą religijną migracją? Jaka jest tajemnica sukcesu zielonoświątkowych misjonarzy w świecie, w którym Kościół przestaje odgrywać istotną rolę społeczną?
Jan Paweł II ostrzegał
Samo zjawisko nie jest przy tym nowe, uległo jednak nasileniu pod wpływem zachodzących przemian kulturowych. Już w 1979 r. problem exodusu wiernych do wspólnot zielonoświątkowych poruszał meksykański episkopat. Zwracali też na niego uwagę kolejni papieże.
W 1992 r. podczas wizyty na Dominikanie św. Jan Paweł II podkreślił, iż wierni nie znajdują w Kościele katolickim tego, czego szukają. W związku z tym wielu z nich szuka swojego miejsca w innych kościołach czy sektach. Problem ten omawiali również na konferencji w Aparecidzie w 2007 r. biskupi z Brazylii.
Zaznaczyć trzeba, że spadek liczby katolików nie dotyczy osób prawdziwie żyjących wiarą – które zawsze stanowią mniejszość – lecz odnosi się do katolicyzmu uwarunkowanego społecznie. Traci on dziś swoją wiodącą pozycję na gruncie społeczno-kulturowym, także w kontekście rosnącego pluralizmu w społeczeństwach latynoamerykańskich. Zamiast więc zrzucaćwinę na zielonoświątkowców, zastanówmy się gdzie, jako katolicy, popełniliśmy błąd.
Pragnąc emocji i Tajemnicy
Widoczne jest głębokie rozczarowanie wielu osób tradycyjnym chrześcijaństwem, które rozmija się z duchowymi i uczuciowymi potrzebami wierzących. Skutkuje to wyczerpaniem dotychczasowych motywacji i chęcią poszukiwania nowych doświadczeń.
Współczesny kryzys dotyka przede wszystkim te Kościoły, które otworzyły się na racjonalistyczną nowoczesność. W szczególności dotyczy to Kościoła katolickiego, który po Soborze Watykańskim II swoją duszpasterską działalność skoncentrował na wymiarze społecznym. Zaniedbał tym samym, a nawet zrezygnował z wymiaru doktrynalnego, mistycznego oraz duchowego religii. W konsekwencji tego jego wierni stali się łatwym łupem dla wszelkich nurtów, które w miejsce powstałej pustki proponowały konkretny sens.
Jednocześnie daje się zauważyć odrodzenie katolicyzmu akcentującego wymiar tożsamościowy i zogniskowanego wokół liturgii oraz doktryny. On jednak również nie odpowiada na bieżące duchowe potrzeby. Katolicy, niezależnie czy identyfikują się z nurtem progresywnym czy też konserwatywnym, jednakowo skupiają się w swoim dyskursie na moralności, a nie na wierze. Hiszpański socjolog i teolog, José María Mardones, w 1996 r. komentował tę kwestię następująco:
„Istnieje pragnienie doświadczenia Tajemnicy. I przesyt ideologiami, moralizatorskimi wskazówkami, rutynowymi obrzędami i pozbawionym ducha celebrowaniem sakramentów. Ludzie chcą poczuć powiew Tajemnicy i Ducha; poczuć, że to, co oferuje religia, przestaje być anonimowe, a staje się darem dla każdego z osobna…
Nie potrafiliśmy stanąć na wysokości zadania. Wpadliśmy w obrzędową, sakramentalną i katechetyczną sztampę, wyzuliśmy religię z tajemnicy przez przesadne moralizatorstwo i rutynę. Dusze spragnione spotkania z Bogiem sięgnęły po progresywne lub konserwatywne ideologie, lecz nie znalazły w nich wewnętrznego doświadczenia; dlatego odeszły, podążając innymi ścieżkami, czasami niedorzecznymi”.
Pasterze i teologowie przez ostatnie czterdzieści lat z niedowierzaniem obserwowali ten rosnący ubytek wiernych i masowy exodus w kierunku religijności bardziej emocjonalnej i mniej zinstytucjonalizowanej.Chrześcijaństwo bez emocjonalnego doświadczenia wydaje się być nieatrakcyjne – stwierdził wspomniany José María Mardones. Podkreślał on, że czysto racjonalne przedstawianie wiary, jak istotne by nie było, zderzy się z postmodernistyczną dyskredytacją rozumu i znużeniem wywołanym dominującym funkcjonalizmem.
Rozczarowanie społeczne jako czas religijnego przebudzenia
Jeśli przyjrzeć się genezie najważniejszych przebudzeń religijnych, szczególnie w świecie chrześcijańskim, dochodziło do nich przy okazji poważnych kryzysów społecznych i gospodarczych. Można w tym dostrzec pewną ogólną zasadę: kiedy świat się wali, trzeba poszukać „nowego świata”.
Przykładowo, w latach 90. lokalni liderzy zielonoświątkowi z Argentyny zdali sobie sprawę, że pozycja ich kraju uległa osłabieniu. Był to skutek dyktatorskich rządów, przegranej wojny o Falklandy oraz pogłębiającego się kryzysu gospodarczego.
Wiele Kościołów zielonoświątkowych zaoferowało w tym czasie lekarstwo na panujący w społeczeństwie chaos. Stały się one przestrzenią, gdzie najubożsi odnajdywali sens własnej egzystencji i szansę na integralny rozwój swojej osoby.
Kryzys społeczny miał być w tym podejściu znakiem, przez który Bóg chciał skruszyć swój lud, aby następnie wzbudzić z niego wielkich „apostołów wiary”. Ci natomiast mieli zanieść duchową iskrę w różne zakątki świata. Główny celem duszpasterskim zielonoświątkowych pastorów (jak sami przyznają) są „katolicy nominalni, którzy nie nawrócili się naprawdę do Chrystusa”.
Schronienie i szansa dla zmarginalizowanych
Znawca tematu, Robert E. Mosher, opisuje zasadnicze powody pozytywnego odbioru ruchu zielonoświątkowego wśród przedstawicieli najniższych warstw społecznych:
Po pierwsze, intensywnie doświadczana duchowość pozwala wyrażać silne uczucia na poziomie cielesnym i emocjonalnym. „Kiedy Ewangelię skojarzy się bardziej z uczuciami niż rozumem, staje się ona podstawą dla grupy społecznej skazanej na margines i bezimienność w wyniku bezrobocia i ubóstwa” – wyjaśnia ekspert.
Pastor i teolog baptystyczny, Pablo Deiros, tłumaczy, iż we wspólnocie zielonoświątkowej panuje niezwykle życzliwa atmosfera, a jej członkowie są niczym druga rodzina. Oferuje ona wszystko to, co zabrało społeczeństwo: godność.
„Zdaje się ona dostrzegać prawdziwe problemy ludzi, ich troski i nadzieje, ich silną potrzebę pracy, bezpieczeństwa, przebaczenia i wszystkich wymiarów normalnego życia ludzkiego… Mobilizuje ludzi do rozwoju na płaszczyźnie osobistej i wspólnotowej. Nie dziwi więc ten masowy przypływ wiernych, jaki w ostatnich latach udało się osiągnąć zielonoświątkowcom na terenie Ameryki Łacińskiej” – dodaje Mosher.
Nie chodzi tutaj przy tym o sam niedostatek. Bardziej o poczucie słabości i kruchościw obliczu poczuciabraku sensu, bezpieczeństwa i stabilności w każdym wymiarze życia (rodzinnym, zawodowym, finansowym itd.). „W ten sposób ludowa wiara zielonoświątkowa nie zwraca się w kierunku zbawienia na ścieżce etycznej, ale w kierunku rozwiązań dla codziennych problemów przez wiarę w moc Boga… Chodzi o rzeczywistość empiryczną, a nie abstrakcyjną” – wyjaśnia ekspert.
Szkoła charyzmy i pewności siebie
Kolejnym powodem popularności ruchów zielonoświątkowych jest fakt, iż osoby wcześniej wyobcowane i anonimowe mogą zacząć w nich pełnić rolę prawdziwych liderów. Stają się podziwiane i szanowane przez wiernych. Wiele z nich, przy okazji głoszenia świadectwa, odkrywa u siebie zdolności przywódcze i talent oratorski. Osoby te posiadały nikłe szanse na samorealizację w swoim otoczeniu, tak w wymiarze społecznym, jak i ekonomicznym.
W ten sposób ktoś, kto kiedyś „był nikim” ani „nie miał szans wybić się w społeczeństwie”, staje się „wyniesiony spośród ludzi, aby dać świadectwo Prawdzie”. Wezwanie do ewangelizowania „mocą Bożą” przyczynia się do podwyższenia poziomu samooceny i pewności siebie.
Problemy do refleksji
Pytanie, nad którym faktycznie powinniśmy się zastanowić, brzmi: dlaczego żyjący daleko od Kościoła katolicy naprawdę nawracają się w ruchu zielonoświątkowym i zmieniają swoje życie? Co takiego znajdują w tamtych wspólnotach, czego nie znaleźli w naszych? Miliony byłych katolików, a dziś chrześcijan zielonoświątkowych, doświadczyły faktycznej, radykalnej i tajemniczej przemiany życia. Ewangelizują swoim świadectwem i miłością do Słowa Bożego, co budzi mieszane uczucia u duszpasterzy i wiernych katolickich.
Odpowiedzi na pytanie o przyczyny odchodzenia obecnych protestantów od Kościoła katolickiego brzmią do siebie podobnie: „Odkryłem/-am, że Jezus żyje naprawdę i przemienił moje życie”; „Teraz czytam Biblię codziennie”; „Odkryłem/-am, że mogę rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem w każdej chwili, własnymi słowami”; “Teraz czuję się częścią wspólnoty” itd.
Możemy stwierdzić, że ludzie ci nie znaleźli u zielonoświątkowców niczego, czego nie byłoby w Kościele katolickim. Najwyraźniej jednak wspomniane płaszczyzny ewangelizacji zostały zaniedbane, być może uznane za nazbyt oczywiste.
Kluczem jest chrześcijaństwo proste i przyjazne. Doświadczenie spotkania z Chrystusem; modlitwa, która wpływa na nasze życie; wspólnoty, w której prawdziwie czujemy się braćmi. Zielonoświątkowcy, którzy poznali tego rodzaju doświadczenie, odczuwają naturalne pragnienie głoszenia i nie można ich za to winić.