Częścią historii rodzinnej Agaty jest – podobnie jak większości rodzin ekspatriantów*z Kresów Południowo-Wschodnich – opowieść o rzezi na Wołyniu i Podolu. Jej dziadek mieszkał niedaleko Tarnopola. Był Polakiem, na dodatek ukrywał rodzinę żydowską, co dla ówczesnych ukraińskich nacjonalistów stanowiło podwójny powód do tego, by go zabić.
Przeżył, podobnie jak ukrywani przez niego ludzie, ale jego rodzeństwo zostało wymordowane. Trauma pozostała, przechodząc z pokolenia na pokolenie w rodzinnych opowieściach. I chociaż moja znajoma jest już trzecim pokoleniem po wojnie, ilekroć pojawiał się temat tamtych wydarzeń, reagowała bardzo ostro i z niechęcią wobec Ukraińców. Nawet to, że rozumie ich język, nie pomagało jej w zmianie podejścia.
Ja i Ukraińcy – moje prywatne pojednanie
Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę i do Polski zaczęli napływać uchodźcy, zdecydowała się jednak na udzielenie pomocy. Kiedy zapytałam ją, dlaczego, odpowiedziała:
Kiedy cierpią niewinni, trzeba działać. Po prostu.
Postanowiła przyjąć do domu uciekających. Trafiła do niej dwójka studentów. Okazało się, że pochodzą z Podola, jak dziadek znajomej, tyle że z rodziny od pokoleń ukraińskiej. Przyjęcie ich z życzliwością wydawało się olbrzymim wyzwaniem.
Wieczorem tego samego dnia, kiedy do niej dotarli, dostałam od niej wiadomość:
Tak sobie myślę, że dziwnie się ta historia toczy. Dziadek tuż obok walczył z Ukraińcami, dzisiaj mogę im pomagać. (…) Na razie dopadło mnie wzruszenie moim małym prywatnym pojednaniem, chociaż moje «rezuniątka» o tym nie wiedzą.
Pojednanie – Himalaje człowieczeństwa
Bardzo okrojoną wersję tej historii wrzuciłam na mój twitterowy profil, chcąc się podzielić odrobiną dobra w ten ciężki czas, i zamknęłam wpis słowami, że miłosierdzie zawsze zwycięża.