Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 28/03/2024 |
Aleteia logo
Kościół
separateurCreated with Sketch.

Co takiego było w dziewczynie z Poznania, że stała się wzorem? O Wandzie Błeńskiej opowiada bp Stułkowski

Wanda-Bleńska-EN_00995893_3334.jpg

KRZYSZTOF TADEJ/FOTONOVA

Małgorzata Bilska - 22.07.21

Myślę, że to jest najpiękniejsza definicja świeckiego misjonarza czy misjonarki. Nie musiała wcale mówić katechez, bo ludzie poznawali Boga „między wierszami”. Przeżywali spotkanie z nią jako spotkanie z Bogiem – świadectwem było to, jak ich leczyła, troszczyła się o nich i o ich rodziny. Pytali: skąd ona to ma?

Z bp. Szymonem Stułkowskim, biskupem pomocniczym archidiecezji poznańskiej, doktorem teologii pastoralnej, opiekunem Akademickiego Koła Misjologicznego im. dr Wandy Błeńskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Wanda Błeńska, której proces beatyfikacyjny rozpoczął się rok temu, jest czasem porównywana do św. Matki Teresy z Kalkuty. Obie całe życie oddały trędowatym, ale każda z nich była niepowtarzalną, wybitną indywidualnością. Co takiego było w dziewczynie z Poznania, że stała się wzorem dla wszystkich wierzących?

Bp Szymon Stułkowski: Od dzieciństwa marzyła o tym, żeby być lekarką i pracować z ubogimi ludźmi gdzieś na misjach. Bardzo często powtarzała młodym ludziom: odkrywajcie swoje marzenia, pielęgnujcie je. Jeśli Pan Bóg będzie chciał, to pozwoli je zrealizować.

To było niesamowite, kiedy już jako sędziwa staruszka z pasją mówiła o marzeniach, a młodzież z wielką otwartością słuchała jej słów… Wciąż spotykam ludzi, którzy zainspirowani jej myśleniem, jej spojrzeniem na życie, odkrywają powołanie misyjne.

Miała też szczęście, że kiedy studiowała w akademickim środowisku poznańskim, powstał ruch misyjny. Bardzo się w niego zaangażowała, miała tam przyjaciół. Pionierką była Kazimiera Berkanówna (mówiono na nią Kaźmira). Przecierała tu szlaki, pokazując świeckim, jak mogą realizować swoje powołania „w świecie”, angażując się w misje. Niektóre z jej pomysłów do dzisiaj nie zostały wykorzystane.

Historia działa się w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku, czyli długo przed Soborem Watykańskim II, który docenił świecką drogę do świętości…

Oczywiście. Błeńska ukończyła studia medyczne, a dzięki różnym staraniom zdobyła też specjalistyczne wykształcenie przygotowujące do pracy w tropiku. Potem wyjechała do Ugandy w Afryce, gdzie rozpoczęła pracę z osobami chorymi na trąd. Została tam prawie do końca życia, poświęcając im prawie 40 lat.

Kiedy nazywano ją misjonarką, lubiła się zżymać i protestowała: ja nigdy żadnej katechezy nie głosiłam, nie nauczałam o Panu Bogu. Robiłam to, do czego się przygotowałam – jako lekarz i osoba świecka. Myślę, że to jest najpiękniejsza definicja świeckiego misjonarza czy misjonarki. Po prostu wspaniale wykonywała swoją pracę.

Nie musiała wcale mówić katechez, bo ludzie poznawali Boga „między wierszami”. Przeżywali spotkanie z nią jako spotkanie z Bogiem – świadectwem było to, jak ich leczyła, troszczyła się o nich i o ich rodziny. Pytali: „skąd ona to ma?”. Widzieli, jak codziennie chodzi na mszę świętą do kaplicy sióstr, modli się, przyjmuje komunię świętą, więc uznali, że źródłem jej miłości i siły jest relacja z Panem Jezusem. 

Jak rozpoznać powołanie osoby świeckiej? Kandydat do kapłaństwa jest obserwowany przez kilka lat, a i tak czasem zdarzają się pomyłki. Błeńska na pewno była odważna – podporucznik Armii Krajowej w czasie wojny, za konspirację zapłaciła więzieniem. Po wojnie nielegalnie – ukryta w budce na węgiel na statku – przedostała się do Niemiec. Zamknęło jej to prawo powrotu do kraju. Potem wyjechała do Wielkiej Brytanii i to stamtąd trafiła do Ugandy.

Dziś świeckim jest o wiele łatwiej. Od ponad 30 lat działa w Warszawie Centrum Formacji Misyjnej, które przygotowuje do pracy misyjnej zarówno świeckich, jak i osoby konsekrowane oraz księży (jeśli nie są z misyjnych zgromadzeń zakonnych). Tam trafiają ludzie, którzy już rozeznali powołanie w swoich w diecezjach – trzeba mieć dekret swojego biskupa. Często także we wspólnotach.

Pan Bóg stawia na ich drodze ludzi, którzy się zajmują konkretną przestrzenią duszpasterską i pomagają rozeznać, czy powołanie misyjne jest autentyczne (niektórym chodzi raczej o doświadczenie przygody lub turystykę). Centrum przygotowuje ich potem kulturowo, językowo, medycznie, duchowo itd. Formację finansuje Kościół.

Rozmawiałem kiedyś z panią, która chciała wysłać na misje syna. Zapytałem najpierw, ile syn ma lat. Okazało się, że ponad czterdzieści… Co robi? Nie pracuje. Jakie języki zna? Polski i jeszcze jakiś, ale kiepsko. Jaki ma zawód, co potrafi robić? Niewiele. To też trochę było rozeznawanie – pragnień mamy…

Jak ktoś się nie sprawdza tutaj, nie umie współtworzyć obrazu Kościoła we własnej parafii, ruchu czy wspólnocie, to nie będzie też umiał tego robić na misjach. To nie może być ucieczka od problemów.

Wanda Błeńska wróciła do Polski w 1992 roku, 2 lata później osiadła w Poznaniu. Zmarła w 2014 roku, w wieku 103 lat. Związała się z tym miastem. Czym się zajmowała w Polsce?

Od czasu powrotu nie ustawała w aktywności. Prowadziła zajęcia z medycyny tropikalnej dla wyjeżdżających na misje w tym Centrum Formacji. Spotykała się z ludźmi w zakonach, w parafiach, bardzo chętnie – z młodzieżą. Chodziła do szkół i opowiadała dzieciom o tym, co robiła w Afryce.

W Poznaniu są szkoły jej imienia, jest też drużyna harcerska i oddział w szpitalu. Ciągle apostołowała, wiedząc, że do Ugandy już nie wróci. Po latach pojechała ze swoją krewną obejrzeć to miejsce, ale to było ostatnie pożegnanie. W Polsce jednak także promieniowała misyjnie, zwłaszcza na młodych.

Jest współczesnym wzorem dla dziewcząt, które słyszą przekaz, że przez Kościół są zmuszane do rezygnacji z siebie i poświęceń zamiast być sobą. Tymczasem Błeńska podkreślała, że ona absolutnie się nie poświęcała! Nie chciała, żeby tak o niej mówić. Była bardzo szczęśliwa w tym, co wybrała. Czego możemy się od niej nauczyć?

Pragnienia i ambicje często są dziś generowane algorytmem, który nam się wyświetla w smartfonie. Jeśli człowiek od dziecka to ogląda, myśli – ja też muszę być taki jak inni. To, co u Błeńskiej jest ciekawe, to pierwsze – była człowiekiem wiary. Relacja z Panem Bogiem była dla niej najważniejsza, podstawowa. W Poznaniu codziennie była na mszy świętej, przyjmowała komunię.

Była też człowiekiem bardzo mądrym. Miała mądrość życiową (poza tym, że była dobrze wykształcona), czyli potrafiła mówić o trudnych rzeczach, które zazwyczaj związane są z jakimś zranieniem, traumą, doznaną krzywdą; wysiłkiem, aby przebaczyć. Prostym językiem mówiła, że to jest potrzebne, że warto to robić.

Ta mądrość wypływała właśnie z bliskości Pana Boga. Jej nie wyczyta się z książek i nie uczą tego na studiach. Ona jest w jakiś sposób „dana” – poprzez Słowo Boże, bliski kontakt modlitewny i adoracyjny z Jezusem.

Na pewno była też wytrwała. Konsekwentnie dążyła do celu, jaki rozeznała, że Bóg tego dla niej chce. Ona nie była człowiekiem, który się samorealizował. Dzisiaj jest tendencja do samorealizacji. Ona bardziej w kategoriach tego, do czego jest przez Boga zaproszona. Jak siebie dać? Jestem darem, otrzymałam siebie od Boga, Bóg podzielił się ze mną życiem. Jedyna sensowna odpowiedź to – stać się też darem. Żeby w pełni to przeżyć.

Co to znaczy?

Taka dynamika jest też w chlebie i winie. To jest Boży dar, bo Pan Bóg dał nasiona. Ale człowiek musiał je zasadzić i wyhodować. Przynosimy Tobie Boże do ołtarza Twój dar – i owoc pracy ludzkiej. Ty to przemień, a my Ci to oddamy. Ty nas tym karmisz, przemieniamy się i dajemy to dalej światu.

Taka dynamika w niej była. Błeńska widziała sens swojego życia w bardzo odpowiedzialnym realizowaniu obowiązków swojego stanu: kobiety, osoby świeckiej, lekarki w takim, a nie innym miejscu świata, w szarej codzienności. I robiła to dobrze. Nie mówiła, że się poświęca, bo to była jej praca. To, co dostałam – oddaję i w tym się czuję szczęśliwa. Szła za swoimi marzeniami.

Ksiądz biskup też marzył o zostaniu misjonarzem w dalekich krajach i ma własną historię z powołaniem… Jak Bóg odpowiada na marzenia?

Chciałem pójść do werbistów i wyjechać na misje. Gdy byłem w liceum, wybił mi to z głowy stały spowiednik. Zachęcił, by pójść do seminarium diecezjalnego. Powiedział, że tu doczekam się misji i wspomniał, że jeśli powołanie jest autentyczne, to Pan Bóg się upomni. I tak też się stało.

Upomniał się w 2006 roku przez Joannę Muszyńską, ówczesną prezes Akademickiego Koła Misjologicznego (AKM), która szukała opiekuna dla tego koła naukowego. Od tego czasu pracuję misyjnie ze studentami z AKM i jest to piękna przygoda dla księdza i biskupa.

Wieść poznańska głosi, że co tydzień można spotkać Księdza Biskupa, jak z młodzieżą smaruje kanapki u elżbietanek. Posługujecie ubogim. To jest szara codzienność „zawodowa” biskupa? I co to daje w realizacji powołania do sakry biskupiej?

Moi studenci z AKM zobowiązali się co wtorek szykować kanapki dla bezdomnych i ubogich, którzy codziennie przychodzą po pomoc do sióstr elżbietanek w Poznaniu. Przychodzi ok. 300 ubogich. To jedno z 4 takich miejsc w Poznaniu, gdzie ubodzy otrzymują wsparcie w domach zakonnych. Trzeba przygotować ok. 1000 kanapek, więc każda ręka się liczy.

Mam na razie zdrowe ręce i umiem smarować masłem i obkładać chleb wędliną, dlatego jestem z nimi. Po pracy mamy mszę św., w czasie której polecamy Bogu ubogich i nasze wspólne intencje. Oczywiście jestem z nimi „na kanapkach”, jeśli nie mam w ten wieczór innych biskupich obowiązków.

Tags:
biskupmisjeświeccyświętość
Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail