Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 29/03/2024 |
Aleteia logo
Pod lupą
separateurCreated with Sketch.

„Zapytał, czy może się przysiąść”. O. Maciej Zięba we wspomnieniach „duchowych dzieci i wnuków”

MACIEJ ZIĘBA OP, TERTIO MILLENIO

Aleksandra Gałka - 19.01.21

O. Macieja Ziębę OP wspominali już zakonni współbracia, współpracownicy podziemnej „Solidarności”, ludzie ze świata Kościoła, mediów i nauki. Oddajemy głos młodemu pokoleniu - wychowankom Instytutu Tertio Millennio, którzy w sercu i życiu charyzmatycznego dominikanina zajmowali szczególne miejsce.

Powstały 25 lat temu Instytut Tertio Millennio był dla o. Macieja Zięby jednym z najważniejszych projektów życia. Angażował się w jego działania niemal do samego końca, popularyzując nauczanie św. Jana Pawła II, a na finiszu głównie odpierając ataki pod adresem papieża Polaka. Zachęcał do tego także swoich wychowanków, prosił ich o wsparcie, motywował. Objaśniał założenia Katolickiej Nauki Społecznej, prowokował do spotkań i debat, organizując coroczne seminaria, obozy, konkursy.

Powtarzaną często przez Tertionowiczów anegdotą są opowieści dotyczące jednej z jego wizyt podczas corocznego spotkania w Laskach, w 2019 roku. Udał się na nią krótko po bardzo poważnej operacji. Choć podobno jeszcze kilka dni wcześniej był w stanie krytycznym, nie wyobrażał sobie, by miał do swoich uczniów nie dotrzeć. Tradycją takich zlotów, prócz intelektualnych uczt i dyskusji, były różne sportowe aktywności, takie jak mecze siatkówki czy piłki nożnej. O. Maciej podczas tego spotkania poruszał się na wózku inwalidzkim. Bez dwóch zdań kazał się wtedy wieźć na boisko. Nie mógł sobie odmówić obserwowania sportowych potyczek swoich podopiecznych.

„Ludzie z Tertio są wszędzie i można im ufać” – powiedział dr hab. Michał Łuczewski w rozmowie z Małgorzatą Bilską dla Aletei. Zaufajmy im zatem i posłuchajmy wspomnień młodego pokolenia skupionego wokół Instytutu. Zapewne trudno zebrać myśli, gdy przychodzi wspominać tak barwną i złożoną postać, jaką był o. Maciej Zięba OP. Dlatego też poprosiłam Tertionowiczów o przywołanie jednego obrazu i jednej refleksji związanej z charyzmatycznym dominikaninem.

Obrazem miało być pierwsze spotkanie i pierwsze wrażenie dotyczące o. Macieja. Czy czuło się, że ma się do czynienia z kimś nietuzinkowym? A może przeciwnie? Był pokorny i niewyróżniający się?

Refleksja z kolei miała być odpowiedzią na pytanie: Z jaką myślą mnie zostawił, czego mnie nauczył? Co zechcę wcielać w życie jako człowiek, który miał szansę skorzystać z formacji przez o. Macieja Ziębę.

Dziękuję każdej i każdemu za wszystkie zdania, którymi zechcieli się podzielić. Przeczytajcie, co mają do powiedzenia.

Justyna Jezierska: Dzięki Ojcu poznałam istotę „Solidarności”

To było wiosną 2015 roku. Na lotnisku w Modlinie po raz pierwszy poznałam grupę osób związanych z Tertio Millennio, z którą właśnie miałam lecieć do Rzymu. Moi towarzysze podróży sprawiali wrażenie rezolutnych i inteligentnych, więc byłam pozytywnie nastawiona na nadchodzący tydzień w Wiecznym Mieście. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że ten wyjazd sprawi, że moje życie nabierze trochę inny kurs. Pierwszego wieczoru naszego pobytu byliśmy umówieni w Ambasadzie Rzeczpospolitej Polskiej przy Watykanie. W pięknym budynku pełnym obrazów polskich mistrzów po raz pierwszy zobaczyłam Ojca. Mądra wymiana zdań podczas tego spotkania pokazała mi, że mam do czynienia z naprawdę ciekawym człowiekiem oraz skupionym wokół niego środowiskiem. Od tamtego czasu Tertio stało się dla mnie grupą najlepszych przyjaciół, a Ojciec – największym autorytetem. Podczas seminariów czy spotkań organizowanych przez Instytut zawsze dyskutowaliśmy o aktualnych problemach Kościoła oraz Polski. Ojciec nas żywo do nich zachęcał. Prawdę powiedziawszy, nie były to łatwe dyskusje. Środowisko skupia w swoich szeregach ludzi o naprawdę przeróżnych poglądach, których łączy głęboka wiara i ogromna chęć poprawy świata, w którym żyjemy – oczywiście każdy ma na to swój własny sposób. Na koniec dnia zawsze zdawaliśmy sprawozdania z naszych dyskusji. Ojciec słuchał z uwagą i co jakiś czas notował w swoim wielkim czarnym zeszycie. Wierzył, że mamy coś do powiedzenia i że mądre spory mogą prowadzić do bardzo dobrych wniosków. Po całodziennych dysputach ta grupa charyzmatycznych, elokwentnych osób z przeróżnych środowisk zbierała się wieczorami wokół Ojca w ciszy, żeby słuchać jego opowieści. Miał ich mnóstwo! Dzięki Ojcu i tym opowieściom poznałam istotę „Solidarności” jako ruchu opartego na głębokich wartościach. Pamiętam historię o wrocławskich kierowcach autobusów. Władza chciała ich przekupić podwyżkami, żeby zakończyli strajk. Zapomniano jednak o sprzątaczkach! W duchu solidarności ci kierowcy zebrali całą podwyżkę i rozdzielili równo na siebie i sprzątaczki. Nie da się przecenić wpływu Ojca na moje postrzeganie chrześcijaństwa oraz drugiego człowieka. Mądre dyskusje, przeczytane publikacje, poznani dzięki Ojcu ludzie – to wszystko miało wpływ na różne aspekty mojego życia – i te małe, i te duże. Właśnie dlatego ten pamiętny wyjazd w 2015 roku zmienił moje życie. Dziękuję Bogu za to, że dał mi małe marzenie wyjazdu do Rzymu, dzięki któremu poznałam tak mądrego i charyzmatycznego Ojca!

Antoni Milczarski: o. Maciej od razu „kupił” mnie swoim intelektem

Pierwszy raz spotkałem ojca na wyjeździe Tertionu w Skorzęcinie latem 2019 roku. Pojechałem tam, ponieważ mój ówczesny trener siatkówki, a zarazem drogowskaz moralny i religijny – Konrad Cop, bardzo chwalił o. Macieja. Myślę, że jako 19-latek nie byłem jeszcze w stanie w pełni dojrzale podchodzić do wyjazdów tego typu. Wyjazdów, na których spotykała się śmietanka inteligencji i debatowała o ważnych sprawach Polski czy Kościoła. Bardzo zmieniłem swoje podejście, gdy o. Maciej pierwszy raz ze mną porozmawiał. Było to na stołówce pierwszego dnia wyjazdu. Podszedł i zapytał, czy może się przysiąść. Mógł przecież usiąść z każdym – niektórzy przyjeżdżali na Tertion już ładnych parę lat. Ale jednak przysiadł się do chłopaka, którego widział pierwszy raz na oczy. Ojciec Maciej od razu „kupił” mnie swoim intelektem oraz niestandardowym podejściem do wiary i Kościoła. Nie tłumaczył mi wszystkiego na zasadzie „Kościół zawsze postępuje dobrze, idź i odmów jeszcze paciorek”, tylko oprócz niesamowitej wiedzy miał po prostu dar przekonywania. Wydawało mi się, że rozmawiam ze swoim dobrym kumplem, a nie jedną z ważniejszych głów w Kościele katolickim. Siedziałem na tej stołówce i chłonąłem każde słowo jak gąbka. Patrząc w jasno niebieskie oczy, zupełnie zapomniałem, że obiad już dawno jest zimny. Była to osoba, której momentalnie zaufałem w kwestii wiary. Siedzieliśmy w jadalni jeszcze dobre 20 minut, a ojciec cierpliwie i mądrze odpowiadał na wszystkie nurtujące mnie kwestie. Myślę, że najbardziej zdumiał mnie fakt, że rzeczywiście poczułem, że ten człowiek tym żyje. Że nie cytuje słów jednej z wielu książek, które przeczytał. Tylko, że o Bogu opowiada jak o Przyjacielu, z którym codziennie pisze na Facebooku. A z którym ja tak często jednak traciłem zasięg. Ojciec Maciej pokazał mi, czym wiara może i powinna być. Że nie chodzi o bezsensowne odklepywanie modlitw dla samej idei, tylko o szczerą i osobistą rozmowę z Bogiem. Zasiał we mnie chęć czynienia dobra. I to według mnie właśnie było najpiękniejsze w ojcu Macieju – że był on po prostu dobrym człowiekiem i dla mnie do dziś absolutnym wzorem do naśladowania.

Bartek, 24 lata: ogromna wiedza, dowcip, barwny, cięty język

Pierwszy raz spotkałem ojca na Szkole Zimowej w 2018 roku. Po kilku wykładach, rozmowach od razu wiedziałem, że mam do czynienia z kimś wyjątkowym. Ogromna wiedza, dowcip, barwny, cięty język, szybkość analizy wszelkich problemów od krucjat i inkwizycji po skandale seksualne i meandry polityki. Mnogość przytaczanych anegdot, ale też ważnych rozmów z intelektualistami, politykami, duchownymi – to szalenie imponuje młodej, ambitnej osobie. Taki człowiek to skarb. Myślę, że niewielu z nas ma szansę poznać blisko ludzi kultury, nauki, mediów, a ojciec Maciej był człowiekiem dużego formatu i dzielił się z nami wiedzą, doświadczeniem. Rzadko można spotkać bohatera historii, a on przez udział w opozycji demokratycznej w latach 70., czas „Solidarności” i budowy III RP był blisko najważniejszych wydarzeń. Przeżył tę historię, o której ludzie mojego pokolenia uczą się tylko z podręczników. To wielki dar, że wielu z nas mogło usłyszeć wspaniałe historie z życia ojca Macieja opowiadane przez niego samego. Ojciec nauczył mnie, nas, bardzo wiele. Nauczył, że najważniejsza jest miłość. Prawdziwa miłość w związku, rodzinie, wśród przyjaciół, wspólnoty. A prawdziwa Miłość może wypływać tylko z Boga, tylko z miłości Jezusa Chrystusa do nas i naszej odpowiedzi na jego zaproszenie. Miłość to także poczucie odpowiedzialności, by zostawić po sobie świat co najmniej nie gorszym, a nawet lepszym. Zachodziłem w głowę, jaka była nasza ostatnia rozmowa. Pamiętam wizytę u ojca w szpitalu, gdy dochodził do siebie po chorobie. Chciał mieć przy sobie ludzi Instytutu, a my zawsze chcieliśmy być przy nim, szczególnie gdy trzeba było odwiedzić go w szpitalu. Cichym głosem, ledwo żyw przecież, opowiadał, jak na nowo odkrył piękno mszy Bacha, Mozarta. Ale parę dni później w Laskach, gdzie na wózku głosił dla nas wykłady, zadałem mu ostatnie pytanie: Ojcze, dlaczego Kościół w XVI wieku czuł ogromny potrzebę, by nieść Chrystusa Ameryce Południowej, skoro mówi się, iż ktoś żyjący zgodnie sumieniem może być zbawiony, nie poznawszy Chrystusa? Ojciec odpowiedział wówczas: Po pierwsze, ten pogląd, że można być zbawionym, że żyjąc zgodnie z sumieniem, można się zbawić, nie był szczególnie akceptowalny w tamtych latach. Natomiast oni jechali tam po to, by dzielić się radością z wiary. O to chodzi w ewangelizacji, żeby ktoś dzięki nam poznał Chrystusa, poznał wspaniałość wiary, piękno życia chrześcijańskiego. A my często o tym zapominamy, że nasza wiara jest piękna, wspaniała, wyzwala człowieka, czyni go lepszym i dlatego trzeba ją nieść innym. Tego uczył nas ojciec. Życie wiarą chrześcijańską czyni nas pięknymi, mądrymi, prawdziwymi. Życie z Chrystusem jest twórcze, dynamiczne. Nic nie odnawia nas tak jak wiara; wiara przeżywana mądrze, szczerze, nie dla korzyści, interesu, ale w radości serca, spokoju sumienia. Życie zgodne z nauczaniem Kościoła, piękną miłością do ojczyzny, kultury, sportu, nauki – z tym nas zostawił. Jesteśmy bez niego ubożsi, ale ubogaceni tym, co zdążył w nas zaszczepić – zachętą do intelektualnych wysiłków, zgłębiania nauczania Kościoła. Bez sugestii ojca nigdy nie przeczytałbym tylu tekstów Jana Pawła II, wielkich teologów, filozofów, które są szalenie ważne i szalenie potrzebne każdemu człowiekowi, by odnaleźć Sens.

Bartłomiej Baran: jego maile były jednym wielkim kunsztem elokwencyjno-erudycyjnym

Ojca Macieja poznałem w 2015 r. na Szkole Letniej Instytutu Tertio Millennio w Krakowie. Mimo że w czasie samej, blisko 3-tygodniowej szkoły, nasz osobisty kontakt był raczej okazjonalny, o tyle pamiętam doskonale, jak w czasie pożegnalnego spotkania Ojciec zwrócił się do mnie i chwilę ze mną rozmawiał. Wręczył mi jednocześnie swoją wizytówkę, prosząc o kontakt ws. współpracy na początku roku akademickiego. Po kilku miesiącach napisałem do niego, żywo zainteresowany, co właściwie miał na myśli. Odpisał krótko, acz niezwykle treściwie. Ucieszył się, że się spotkamy, bo – jak stwierdził – „ta współpraca to przede wszystkim tworzenie szerokiego katolickiego środowiska, które docenia formację intelektualną oraz znaczenie Katolickiej Nauki Społecznej (zwłaszcza w tonacji JPII)”. Zwrócił również uwagę na możliwość wielu konkretnych zaangażowań. I to „tworzenie szerokiego katolickiego środowiska” stało się odtąd leitmotivem mojej obecności w Kościele – m.in. właśnie dzięki Instytutowi Tertio Millennio, który, jako fundację będącą moim równolatkiem, powołał przed 25 laty do życia Ojciec Maciej. To właśnie On stał się przy tym jednocześnie mentorem duchowym całej grupy młodych, aktywnych osób, które dostrzegały w Nim ogromny autorytet. Ojciec uczył nas, że sukces nie jest kategorią chrześcijańską, tak samo jak i porażka nie jest kategorią chrześcijańską. Kategorią chrześcijańską jest natomiast prawda. To właśnie prawdzie, mającej tak doniosłe znaczenie we współczesnym życiu społecznym, w swoim nauczaniu poświęcał tak dużo miejsca. Mawiał, że „nie ma prawdy bez miłości – to awers i rewers”. Wskazywał też, że „prawda nie zawsze leży po środku, ale prawie zawsze leży pomiędzy” – krótko mówiąc, jest symfoniczna. Zwracał uwagę również, że tam gdzie nie ma prawa prawdy, tam jest prawo pięści. Bo każdy ma swoją prawdę i najzwyczajniej wygra ten silniejszy, z lepszym PR-em. Stwierdzając, wydawałoby się truizm, że „każdy uważa, że ma słuszne poglądy”, ukazywał nam ryzyka związane z relatywizmem. I czynił to w bardzo obrazowy sposób. Prosił bowiem, aby „podniósł rękę ten, kto uważa, że jego poglądy nie są słuszne”. Nigdy nikt nie podnosił… Pokazywał również, co akurat ujęło mnie w czasie szkoły jesiennej w Wadowicach w 2017 roku, że życie wartościami „jest trudne, bo wszystko co piękne jest trudne. Tandeta jest łatwa”. Przestrzegał też przed chrześcijaństwem slalomowym, polegającym tylko na omijaniu przeszkody, grzechu, byle się udało i jakoś tam pojechać dalej, ale nic poza tym. W homilii w Skorzęcinie w 2019 roku zalecał z kolei, aby nie ulegać „dyktaturze codzienności”… Pamiętam, jak w czasie jesiennych Lasek w 2018 roku najzwyczajniej w świecie zapytał, co u mnie. Odparłem, że dużo zadań – praca na cały etat, pisanie pracy magisterskiej, inne aktywności. Odpowiedział wtedy niezwykle lapidarnie, ale to, co wysłowił, chodzi za mną do dzisiaj. Powiedział bowiem wówczas, że „trzeba to sobie odpowiednio ponumerować”… myślę dzisiaj, że cała sztuka życia polega na odpowiednim ponumerowaniu swoich dążeń i priorytetów. Po nagłej i przedwczesnej śmierci Ojca Macieja obiecałem sobie, że – zgodnie z fragmentem Liturgii godzin, który często cytował – będę poszukiwać Prawdy, a znalazłszy ją, nigdy nie przestanę jej szukać. To zadanie traktuję jako spuściznę, jaką Ojciec nam – swoim, jak to określał, „duchowym dzieciom i wnukom” – dał i zadał. Bardzo w Ojcu ceniłem Jego ogromne poczucie humoru. Tzw. autoprezentacja uczestników w Laskach zawsze była przerywana ogromnymi salwami śmiechu. Ojciec zawsze chętnie interesował się tym, co się w naszym życiu dzieje. Dzielił się ponadto swoimi przemyśleniami w mniejszych grupach, ale również indywidualnie. Rozwiewał wątpliwości, odpowiadał na pytania. Pamiętam, jak kiedyś zwrócił uwagę na, jak to nazwał, „baroczek”, czyli mały pokłon samej głowy w czasie liturgii, który w Ojca opinii był niepotrzebny. Celem wyjaśnienia, kto właściwie ma rację, przesłałem Ojcu – celem weryfikacji – notatkę na ten temat, którą znalazłem w internecie. Choć ostatecznie przyznał mi rację, to dostałem wtedy naprawdę bogaty mailowy wykład nt. inclinatio capitis profunda, inclinatio corporis oraz innych historyczno-liturgicznych zawiłości, które wzbogaciły moją wiedzę. Mimo że Ojciec miał naprawdę wiele zajęć, to znajdował czas również na takie rozważania. Jedno z ostatnich moich wspomnień z Ojcem to spotkanie w październiku tego roku. Pierwotnie miało się odbyć w Laskach, ale rzutem na taśmę zorganizowano je w końcu u misjonarzy kombonianów na warszawskiej Białołęce. Mieliśmy wtedy – choć już w epidemicznych warunkach – okazję ostatni raz pożartować z Ojcem oraz wsłuchiwać się w jego błyskotliwe myśli. Ale dla mnie osobiście była to też choćby okazja do zwykłego spytania Go, jak żyje, czy o doprecyzowanie jednej kwestii z homilii, która mnie zaintrygowała. Na długo zapamiętam też, jak siedział wtedy (i nie tylko wtedy!) w kaplicy tuż przed Mszą Świętą – jeszcze zanim wszyscy się zebrali – i wpatrywał się w Najświętszy Sakrament ukryty w tabernakulum.Ojciec pozostawił po sobie niezwykłe dziedzictwo: wiele książek, tekstów, wywiadów i artykułów. Nawet Jego cykliczne maile do środowiska Tertio były jednym wielkim kunsztem elokwencyjno-erudycyjnym. Niejednokrotnie w osobistej rozmowie zaskakiwał mnie swoim racjonalnym i sensownym podejściem do danej sprawy. Wolnym od polaryzacji po jednej ze stron konfliktu, mimo że – patrząc tylko z uproszczonej perspektywy medialnego obserwatora – niekiedy mógłby być z nimi pozornie utożsamiany.

Mateusz Dzięcielski: z premedytacją dążył do dialogu, czasem nawet za bardzo

Pamiętam, że moje pierwsze spotkanie z o. Maciejem miało miejsce podczas Szkoły Zimowej 2016 w Wadowicach. Chyba pierwszego dnia, późnym wieczorem, pewnie już po kolacji, zebraliśmy się wszyscy całą grupą na dole z ojcem i usiedliśmy na krzesłach, tworząc wielkie koło. Było tam ze 30 osób. Ojciec siedział wśród nas i najpierw sam się przedstawił. Potem poprosił każdego o to samo. Chciał, by wszyscy powiedzieli kilka słów o sobie. Gdy doszło do mnie, przedstawiłem się z imienia i nazwiska oraz podałem mój kierunek studiów: International Management Double Degree. Gdy o. Zięba usłyszał tę nazwę po angielsku, spojrzał na mnie z boku i powtórzył ją w języku łacińskim. Dodając przy tym, że teraz już dokładnie wiadomo, o co chodzi. Pamiętam, że trochę mnie to zdziwiło. Jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, było lekko awkwardowo, ale dzięki temu ta sytuacja zapadła mi na długo w pamięci. Aż do dziś. Z jaką myślą mnie zostawił? Dla mnie najważniejsza cechą o. Macieja było to, że był to człowiek wielkiego dialogu. Sam z premedytacją dążył do tego dialogu. Im bardziej skrajne opinie, tym ciekawiej. Stale szukał porozumienia z przeciwną stroną. Czasem wydawało mi się, że nawet aż za bardzo. W Skorzęcinie w 2020 roku podczas obiadu spytałem go o to, co mnie już od dawna dręczyło. Czego i ja sam doświadczałem coraz mocniej przez ostatnich kilka lat: jak sobie poradzić z tym, że gdy człowiek uczciwie szuka prawdy, to często znajduje się pomiędzy dwoma walczącymi obozami. Ergo: jest zazwyczaj namiętnie okładany pałką z obu stron, dla jednych będąc „lewakiem”, a dla drugich „konserwą” lub vice versa. Będąc gdzieś pomiędzy nie jest się u siebie nigdzie. Dla obu stron człowiek staje się od razu wrogiem. Ojciec Maciej powiedział, że tak dokładnie jest i od tego nie da się uciec. Ale warto znieść te krzywdy dla prawdy, bo ona jest fascynująca i dążeniu do niej warto się poświęcić. Ach, jaki to był mądry i ciepły człowiek. Cieszę się, że miałem te nieliczne okazje, by spotkać się z nim osobiście i czerpać od niego. Żałuję, że nie zadbałem o to, aby było ich więcej. Ufam, że to, co najważniejsze zdążył mi przekazać – ku pokrzepieniu i ku wytrwaniu.

Maciej Zięba OP – fizyk, filozof i teolog, znawca katolickiej nauki społecznej oraz nauczania Jana Pawła II, duszpasterz i publicysta. Był współpracownikiem podziemnej „Solidarności”, a wolnej Polsce twórcą Instytutu Tertio Millennio. Miał 66 lat. Przegrał walkę z chorobą nowotworową, zmarł w ostatni dzień 2020 roku.

Za pomoc w zebraniu wspomnień dziękuję Janowi Jaśkowiakowi z Instytutu Tertio Millennio.

Tags:
Dominikanie
Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail