Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Świat na rękach
Wiem, nie ma bardziej atawistycznej więzi niż ta łącząca matkę i dziecko. Nie ma większej potrzeby niż ta, aby o kogoś się zatroszczyć. Bo – jakkolwiek patetycznie by to brzmiało – trzymać dziecko na rękach to tak, jakby mieć w ramionach cały świat. Wojny, konflikty, sens i odpowiedź na najtrudniejsze pytania.
Ale dłonie są za słabe, a myśli nie dość śmigłe, aby zaradzić wszystkim globalnym problemom małego człowieka. Co więcej, dziecko generuje w nas niespodziewane spotkanie – to z samą sobą. Z ukrytą w szczelinach serca dziewczynką, która kiedyś bawiła się lalkami, a dziś… Dziś jest tą częścią w nas, która ponownie prosi o zaopiekowanie. Dziecko przenosi nas w czasie i już jako dorośli, niemieszczący się w maleńkie sukienki kobiety, od nowa uczymy się złościć, akceptować i kochać siebie.
Arogancja zawarta we frazie „mam dziecko”
Przez tysiące lat wartość kobiety definiowana była posiadaniem (lub nie) potomstwa. Jedno dziecko, dwójka, piątka, dziesiątka – prawdziwa profesja. Zdrowe, chore, przeżyło, umarło. Córka, która może przynieść rodzinie zysk i syn, który zawsze podbijał stawkę. Prawdziwa afirmacja kobiecości realizowała się poprzez rodzenie. Bezpłodność odzierała kobiety z możliwości celebrowania życia.
Przyzwyczaiłyśmy się do tego, że dziecko musi się kiedyś w naszym życiu pojawić. I że bez niego świat nie jest pełny. Że my nie jesteśmy.
Urodzenie mojego syna wstrząsnęło posadami takiego myślenia. Zrozumiałam całą arogancję zawartą we frazie: „Mam dziecko”. Zrozumiałam, że w najgłębszym sensie, jego pojawienie się na świecie manifestuje tylko jedną prawdę: „Zyskałem opiekunkę. Jesteś nią ty, Magdo. Zaprosiłaś mnie tu. Proszę cię, nie spieprz tego”.
Dziecko nie uwiarygodniło mojej kobiecości
Zrozumiałam, że dziecko nie jest i nigdy nie będzie spełnieniem moich marzeń i aspiracji. Że to raczej ja będę pomagać mu wyrażać swoje potrzeby, pragnienia, sięgać po nie. Zrozumiałam, że odtąd jestem dla dziecka, ale nie w sensie skumulowania w nim wszystkich swoich życiowych ambicji, tylko jako towarzyszka. Ktoś, kto potrafi prowadzić łódkę, dopóki ten, który dopiero co pojawił się na wodzie samodzielnie nie zacumuje w wybranym porcie i tam zacznie własną, samodzielną już eskapadę.
Zrozumiałam też, że dziecko nie uwiarygodniło mojej kobiecości. Że nie ma czegoś takiego – „Możesz powiedzieć o tym, że jesteś spełniona, jeśli urodzisz co najmniej trójkę dzieci”. Poczułam, jak bardzo przemocowe jest dzielenie nas na warte lub nie warte czegoś ze względu na historię naszej płodności.
Razem z dzieckiem wyruszamy w drogę
O wiele bardziej trafione jest wyznanie, że urodzenie dziecka determinuje kobietę. Jej krąg zainteresowań, sił i możliwości. Odkąd jest przy mnie mój syn, praktycznie non stop potykam się o wystające z kultury i tendencji myślowych przekonania, które próbują zważyć ciężar moich piersi, głowy, predyspozycji, wydajności, sposobu sprawowania macierzyńskiej opieki.
Tymczasem posiadanie dziecka to nie do końca spełnienie najbardziej świetlistych kobiecych planów i wizualizacji. Dziecko dotyka mojego wnętrza, a potem wychodzi z niego z siłą Tsunami. Daje nowy rozdział, nowe doświadczenie i nową odpowiedzialność. Moje kobiece ciało, psychika i dusza razem z nim wyruszają w pewną drogę. I nie możemy już poprzestać na tym, co wiemy. Stale musimy być ciekawe tego dziecka, które trzymamy w rękach, i równie płomiennie odkrywać to, które jest w nas. Musimy ciągle na nowo szukać, którędy chcemy iść.
Czytaj także:
Mąż czy dziecko – kto powinien być na pierwszym miejscu?
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Poród
Czytaj także:
Jak pewien bezdomny rozśmieszył moje dziecko