Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ks. Blachnicki umiera
27 lutego 1987 roku. Marianum, ośrodek Ruchu Światło-Życie w niemieckim Carlsbergu. Jest piątek, mija godzina 15.00. Gizela Skop, wówczas prawa ręka ks. Blachnickiego, pracuje w biurze sekretariatu.
– Ojciec (tak nazywają ks. Blachnickiego najbliższe mu osoby) odpoczywał w swoim pokoju. Byłam piętro niżej. Nagle dobiegł mnie dziwny kaszel Ojca. Na chwilę ustał i znowu. Odebrałam telefon: „Gizela…” – wyszeptał Ojciec. Pobiegłam na górę.
Czytaj także:
Największy ruch małżeński w Kościele. To stąd ks. Blachnicki czerpał inspirację
Gizela chwyta za słuchawkę na biurku Ojca. Wzywa dr. Fritscha, który od kilku lat opiekuje się kapłanem. – Ojciec nie chciał nikogo innego – tłumaczy mi dziś.
Lekarz zjawia się w Marianum natychmiast. Widzi, że Blachnickiego może uratować tylko szybka interwencja kardiochirurgów. Zamawia helikopter. Młody lekarz podaje pacjentowi zastrzyk dożylny, a potem w serce. Mijają kolejne minuty. Gizela Skop i obecna w pokoju Zuzanna Podlewska, także jedna z pierwszych tzw. blachniczanek, asystują lekarzowi.
Gizela: – Trzymałam przyrząd do wstrzykiwania środka rozrzedzającego krew, Zenia ligniną wycierała wypływającą z ust Ojca pianę i ślinę. „Odwołajcie helikopter” – mówi nagle dr Fritsch. Jak to?! To był szok. Zaczęłyśmy się głośno modlić, po włosku czy po łacinie, bezwiednie trochę – Gizela nie bez emocji wraca dziś do ostatnich chwil Ojca. – Doktor krzyknął: „Przestańcie, bo nie słyszę akcji serca!”.
Ks. Blachnicki jest spokojny i świadomy, że odchodzi. „Ich verliere schon das Bewusstsein” – „Tracę już świadomość”, zwraca się po niemiecku do doktora. Dochodzi 16.30. Kapłan wbija wzrok w wiszący na ścianie wizerunek Maryi, Matki Kościoła.
Gizela: – I nagle w jego oczach pojawił się błysk, jakby zobaczył kogoś żywego. Aż się odwróciłam… Potem usłyszałam niewyraźne: „W Twoje ręce oddaję ducha mego”… Lekarz chwilę jeszcze siedział przy Ojcu. Może się modlił? Zaśpiewałyśmy „Magnificat”. Ojciec uczył, by w sytuacji, której nie rozumiemy, być jak Maryja, wielbić Boga.
A jeśli to było otrucie?
Od 2001 do 2005 r. katowicki pion IPN prowadził śledztwo ws. śmierci ks. Blachnickiego. Kapłan był bowiem jednym z najbardziej szykanowanych duchownych w PRL. Nawet w Niemczech, gdzie spędził ostatnie lata życia, kręciło się wokół niego sporo esbeków.
Dwójka tajnych agentów dostała się do grona pracowników Marianum, a o ich faktycznym statusie ks. Franciszek dowiedział się dzień przed śmiercią. „Solidarność” miała dostarczyć mu dowody 28 lutego. Nie zdążyła. Czy pytania o prawdę o śmierci Blachnickiego nadal są zasadne, skoro śledztwo umorzono?
Ojciec miał cukrzycę I stopnia i schorowane nogi. Zator płucny stwierdzony przez lekarza wydaje się bardziej logiczny niż podejrzenie o otrucie. Ale jeśli prawda jest inna i można by dzięki niej np. ogłosić Blachnickiego męczennikiem Kościoła?
Czytaj także:
Ks. Blachnicki jakiego (może) nie znacie. “Był takim sprinterem, że za nim nie nadążaliśmy”
Wtedy wstawał kard. Wojtyła…
Jest wiele pytań, z którymi się mało uporczywie mierzymy w tzw. sprawie Blachnickiego. Nie tylko wokół jego śmierci. W debacie publicznej żywy jest wątek prześladowań przez służby PRL. Także wobec oazowiczów i tych, którzy gościli młodzież w latach 60. i 70. w czasie rekolekcji. To często wstrząsające historie.
Mówi się, że tu Karol Wojtyła wspierał Ruch. Ale że musiał być on także „bezpiecznikiem” dla Blachnickiego w samym Kościele – już mniej oficjalnie.
– Blachnicki burzył schematy w Kościele. Kiedy na zebraniach Episkopatu padało „Blachnicki”, wszyscy się ożywiali – śmieje się dziś ks. Henryk Bolczyk, postulator na szczeblu diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego i były moderator generalny Ruchu Światło-Życie. – I prawie zawsze wybuchała burza. Wtedy wstawał kard. Wojtyła. I burza milkła.
– Formacja, którą proponował Blachnicki, pociągała młodzież. Kard. Wojtyła to widział i czuł. Ich wizje Kościoła i duszpasterstwa się zbiegały, dlatego od początku istnienia Ruchu Żywego Kościoła ks. Wojtyła wspierał ks. Blachnickiego – mówi mi dziś kard. Stanisław Dziwisz.
Tymczasem były diecezje (np. tarnowska), gdzie zakazywano jeżdżenia na oazy. Zdarzało się też, że ludzie Blachnickiego byli wyrzucani z seminariów tylko dlatego, że z nim pracowali. To przeszłość, ale czy dziś przypadkiem nadal za mało go nie doceniamy?
Ostatnio co prawda sejm RP uhonorował ks. Blachnickiego. Sejm. „Kościół w Polsce nie jest jeszcze w stanie ocenić, co zawdzięcza ks. Blachnickiemu” – to zdanie pada w 1988 r. z ust Jana Pawła II. Czy papieskie wyzwanie odrobiliśmy? Czy idziemy w świat z Blachnickim? Czy żyjemy ideą Żywego Kościoła? Czy nie zatrzymujemy się bardziej nad życiem Blachnickiego niż jego przesłaniem? 30. rocznica śmierci Sługi Bożego jest okazją, by pytania te zdać.
Trzymajcie się Założyciela!
– Ojciec miał ciągle pomysły. I realizował je. Co robić, by odnawiać Kościół? Jak zanieść Chrystusa do każdego? Na ziemi są ludzie, którzy nie spotkali Chrystusa. Ta myśl nie dawała mu spokoju – mówi Dorota Seweryn z grona najbliższych współpracownic ks. Franciszka z założonego przez niego Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła (INMK).
Blachniczanka zabiera mnie na spacer. „Nie ma Go tu” – zatrzymuje się przy tablicy przy dojeździe na Kopią Górkę w Krościenku (centrum Ruchu). – „A kogo?”, pytają ludzie. „Jezusa. On żyje!” – mówię i już zaczynam ewangelizację.
Ludzie Blachnickiego mają to we krwi. Od dwóch lat zbierając materiał do biografii Ojca oazy, słucham świadków jego życia. Bez wyjątku – mówią mi najpierw o Chrystusie. Z pasją. Przy stole, w kaplicy, na spacerze w lesie, w samochodzie. Włączenie GPS to też pretekst do rozmowy o Bogu.
– Jakie jest pierwsze pytanie Boga w Biblii? – spogląda na mnie ks. Jacek Herma. Jeden z pierwszych wyświęconych w Carlsbergu Kapłanów Chrystusa Sługi RŚŻ załącza urządzenie w samochodzie. – „Gdzie jesteś?”, pyta Bóg człowieka. Tak jak GPS trochę. Od twojej odpowiedzi zależy, jaka będzie twoja droga…
– Blachnicki miał w oczach ogień – mówi mi ks. Bolczyk. – On płoną dla Chrystusa. A kto przy ogniu trwa, ten musi się zapalić i dzielić się tym z innymi.
Tuż przed 30. rocznicą śmierci ks. Franciszka spotykamy się w Marianum.
– Uwaga, bo to trampolina do nieba! – ostrzega mnie ks. Henryk, kiedy siadam na łóżku, na którym zmarł Ojciec. Jest przykryte tym samym beżowym kocem. Na półce obok kalendarz z 1987 r. W kółku obrysowany dzień 27 lutego. W pokoju ks. Franciszka wciąż jakby unosi się jego zapach. I obecność… Ks. Bolczyk o śmierci ks. Franciszka dowiedział się na Jasnej Górze. – Trwała kongregacja odpowiedzialnych Ruchu. Zanim przekazano nam wieść, zapadł późny wieczór.
W Ruchu w Polsce i w Carlsbergu mnożą się wtedy pytania: co dalej? – Modląc się nad ciałem Ojca, myślałam, czy to koniec? – opowiada Basia Mazur z INMK w Marianum. – Jeśli to dzieło Boga, a nie tylko ks. Franciszka, to przetrwa, myślałam.
Przetrwało. Niesie dziś Chrystusa w 40 krajach świata. W samym Marianum setki osób z całego świata spotyka dziś Chrystusa, zrywa z nałogami.
Kiedy pytam ks. Bolczyka o przyszłości Ruchu, wspomina pewne wydarzenie. – Był 1 czerwca 1998. Po mszy w prywatnej kaplicy Jana Pawła II zapytałem Ojca Świętego o radę dla Ruchu. Papież spojrzał na mnie bacznie i odpowiedział: „Trzymajcie się wszystkiego, czego nauczał wasz założyciel!”.
Czytaj także:
6 rzeczy, których nauczyłem się dzięki oazie