Na pierwszy rzut oka uderza surowa prostota tej przestrzeni – zwyczajne piętrowe budynki z czerwonej cegły oraz drewniane, niewysokie baraki. Trudno uwierzyć, że ta ziemia mogła wchłonąć tak niewyobrażalną ilość zła, tyle ludzkiego cierpienia. Były nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau to żywa, boląca rana w polskiej pamięci. Jedno z tych miejsc, które nieustannie przypomina nam o tym, że pokój nie jest dany nam raz na zawsze, że musimy pielęgnować w sobie człowieczeństwo i budować wspólnotę ludzi różnych kultur i przekonań.
W tym właśnie celu nieopodal Auschwitz powstało Centrum Dialogu i Modlitwy, które każdego dnia udowadnia, że praca nad pojednaniem jest możliwa. Przez cały rok odbywają się tam międzynarodowe i międzyreligijne spotkania, warsztaty, seminaria, ale także dni skupienia, rekolekcje, medytacje. To miejsce przenika nurt wielogłosowej modlitwy ludzi różnych wiar i języków.

Czytaj także:
Położna z Auschwitz. Historia kobiety, która przyjęła w obozie ponad 3 tys. porodów
To właśnie z Centrum związany jest człowiek, który swoim życiorysem daje piękny przykład tego, jak budować wspólnotę mimo trudnej pamięci przeszłości – Niemiec, który zdecydował się żyć w cieniu nazistowskiego obozu, ks. Manfred Deselaers.
Jego droga do tego miejsca nie była oczywista. Mały Manfred dorastał w Niemczech w czasach, gdy nie mówiono tam jeszcze w szkołach o skali nazistowskich zbrodni. W 1974 r. zdał maturę, ale po semestrze studiów prawniczych zdecydował się na wolontariat dla organizacji Akcja Znaku Pokuty – Służby dla Pokoju, choć sam przyznaje, że zrobił to, szukając alternatywy dla służby wojskowej.
Projekt ten powstał jako oddolna inicjatywa przedstawicieli niemieckiego Kościoła protestanckiego w reakcji na zobojętnienie części społeczeństwa na hitlerowskie zbrodnie. Wolontariusze Akcji wysyłani byli do krajów zniszczonych przez II wojnę światową – przede wszystkim do Izraela, Polski i ZSRR – by tam odbudowywać zniszczenia, zarówno te materialne, jak i duchowe.
W ramach przygotowań do wyjazdu do Izraela Manfred przyjechał na tydzień do Auschwitz. Wtedy młody Niemiec po raz pierwszy zetknął się z ogromem cierpienia, które naznaczyło to miejsce, i przeżył szok. Nie mógł uwierzyć, że tych potwornych zbrodni dopuścili się Niemcy. Jak to możliwe, skoro on nie znał nikogo, kto byłby do tego zdolny?
Podczas rocznego pobytu w Izraelu, gdzie pracował w domu dla dzieci niepełnosprawnych, spotykał byłych więźniów obozu, którzy nie kryli wobec niego swojego żalu. Zrozumiał, że jako członek swojego narodu będzie przez ofiary wojny w pewien sposób łączony z niemieckimi oprawcami i musi się z tym zmierzyć.
Gdy po ukończeniu studiów teologicznych i przyjęciu święceń kapłańskich zdecydował się na wyjazd do Polski, bał się reakcji Polaków, nie chciał, by uznawali go za wroga, bo przyjeżdżał tu po to, żeby budować z nimi mosty. Wybrał miejsce najtrudniejsze: zamieszkał w Oświęcimiu i poświęcił się pracy na rzecz pojednania polsko-niemieckiego i chrześcijańsko-żydowskiego, czyli budowaniu relacji, bo jak mówił Annie Goc z „Tygodnika Powszechnego”: „Dla mnie jako Niemca leczenie po Auschwitz jest leczeniem relacji, ich ponownym nawiązywaniem”.
– Pokora – to jest pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl, gdy myślę o pracy Manfreda u progu Auschwitz – mówi Marta Titaniec, sekretarz Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, od lat zaangażowana w dialog chrześcijańsko-żydowski. – Jak przez pychę 70 lat temu zostało dokonane największe ludobójstwo w dziejach ludzkości, tak przez pokorę Manfred buduje pokój. Przemienia tę ziemię dzień po dniu, a wiem, że nie jest to proste, bo tam ludzie mierzą się z złem, nie tylko tym zewnętrznym.

Czytaj także:
Franciszek zstąpił do piekieł Auschwitz-Birkenau
Z Auschwitz wiąże go nie tylko miejsce zamieszkania i pracy, ale też spory dorobek naukowy i popularyzatorski. Refleksji o fenomenie zła poświęcił kilka książek i artykułów, w tym swoją pracę doktorską, w której przygląda się postaci Rudolfa Hössa, komendanta obozu, i próbuje zrozumieć, dlaczego dopuścił się on tak strasznych czynów. Jak to możliwe, że człowiek wychowany w katolickiej rodzinie dał się opętać zbrodniczej ideologii?
Postać Hössa konfrontuje nas cały czas z pytaniem: gdzie był Bóg w Auschwitz? Choć wielu twierdzi, że w Auschwitz Bóg umarł, ks. Deselaers w rozmowie z Tomaszem Królakiem z KAI odpowiada:
„W godności ludzi, którzy tu byli. Bóg stworzył każdego człowieka na swój obraz – to jest początek Biblii. Każda ofiara miała tę boską godność i nie wolno było jej zabić. […] Patrząc komuś w twarz, człowiek jest odpowiedzialny za drugiego. Jestem odpowiedzialny przed Bogiem za to, co robię z tym człowiekiem. Wydaje mi się, że o tym właśnie obóz Auschwitz do dzisiaj opowiada; o tym mówi krzyk tej ziemi. Co krzyczą ofiary? «Nie wolno było tego robić, trzeba było nas uszanować»”.
Z pamięcią o przeszłości ks. Manfred chce przede wszystkim budować lepsze jutro. Uczy, że musimy cały czas pielęgnować w sobie wrażliwość sumienia, bo w naszych rękach leży odpowiedzialność za przyszłość. – Manfred pomaga być w Auschwitz i przez swoją obecność w tamtym miejscu tłumaczy coś, co po ludzku jest niewytłumaczalne – mówi Marta Titaniec. – Historia zapisze, że w Auschwitz byli niemieccy naziści i był Manfred – ksiądz z Niemiec.

Czytaj także:
Babcia Nońcia uratowała ok. 50 dzieci. Historia Alfredy Markowskiej